ZAPRASZAMY SERDECZNIE DO POBRANIA SKROMNEJ GAZETKI NASZEGO AUTORSTWA.

DO POBRANIA TUTAJ.

środa, 25 września 2013

Mylne pierwsze wrażenie?

Przyznajmy szczerze. Każdy ocenia jakoś ludzi na pierwszy rzut oka. A to wygląd, a to buty, a to nos. A może muzyka, jakiej słucha?
Oceniamy sobie ludzi, każdy to robi. I czy wychodzimy na tym dobrze, czy źle? Nie ma jednoznacznego stwierdzenia. Zależy od człowieka.  Czasem ktoś, kto wygląda na osobę kompletnie zapatrzoną w siebie, okazuje się być zupełnie innym człowiekiem. Tak, tak po prostu jest. 
Wtrącę o sobie. Zdarza mi się jechać tramwajem (no, okej, codziennie). Kilka razy widziałam z okna ludzi, którzy mieli koszulkę happysadu. Wiecie, jak zareagowałam? "O, ma koszulkę happysadu. Fajnie, już go/ją lubię!" - Chociaż wcale nie znałam tych osób. Niby w żartach, ale naprawdę tak jest. Na roku mam dwie osoby, które wiem, że słuchają happysadu i chodzą na koncerty. Z jedną w sumie nie rozmawiam, bo nie dość, że moja grupa się rozpadła, to na dodatek nigdy nie miałyśmy jakichś super-kontaktów. Z drugą rozmawiam, ale raczej o uczelnianych sprawach. Co nie zmienia faktu, że przecież to, że słucha happysadu jest jakąś tam namiastką tego, że łatwiej mi się z nią gada. No i jak dowiedziałam się o koncercie i następnego dnia były zajęcia, to na powitanie rzuciłam jej "Ej, idziesz?!". Ostatecznie nie poszła, ale miałam z kim o tym pogadać.
Ludzi w Internecie też szuka się i "lubi" albo nie, na podstawie tego, jakie wywarli na nas pierwsze wrażenie. Są różne portale społecznościowe, ale mnie chodzi głównie o blogosferę i portal last.fm.
Na blogach - wchodzisz. Widzisz, że ktoś pisze ciekawie. Może nawet ma podobne spostrzeżenia na jakiś dany temat, jak Ty? A może po prostu podoba Ci się, jak pisze? Komentujesz. A potem wychodzi z tego rozmowa, może nawet dłuższa znajomość?
Last.fm? Hm, portal stricte muzyczny, gdzie można odnaleźć ludzi z podobnym gustem, jak my. Zakładając tam konto nie spodziewałam się, że kogokolwiek poznam. Nic bardziej mylnego. 
Swoją drogą, ludzi można poznać i na facebooku, a co!

Ale to, że kogoś polubimy z pierwszego wrażenia, nie oznacza, że będziemy go lubić cały czas. Są sytuacje, gdzie nie obchodzi Cię już, czy słucha tego, czy owego. Czy wygląda tak, czy siak. Wkurzy Cię, zajdzie Ci za skórę i już. I nawet to, że polubiłaś/eś tą osobę za konkretną cechę, już Cię nie obchodzi. Bo przecież co z tego, że pierwsze wrażenie było wspaniałe? Nic, jeśli to, co zrobił, jak się zachował, Cię odpycha w takim stopniu, że nie umiesz tego zaakceptować.

Pierwsze wrażenie bywa bardzo mylne. To oceniać, czy nie?

Kaa.

sobota, 21 września 2013

Piosenki, które zmieniły świat

Dziś chciałabym Wam przedstawić listę 12 piosenek, które zmieniły świat. Mam nadzieję, że Was zainteresuję i posłuchamy ich wspólnie.

12. Any Man of mine - Shania Twain


Wpływ tej wokalistki na muzykę country wykonywaną przez kobiety, widać prawie w każdym aspekcie, zarówno w tekstach, jak i w aranżacjach. Nie wykluczając teledysków i ubioru. Jej utwory charakteryzują się prostym tekstem, jednak trafiają w sedno i wszyscy je łapią, biorąc do siebie. Sama artystka mówi, że właśnie ta piosenka odzwierciedla ją idealnie, jako artystkę. Ma swój unikatowy i niepowtarzalny styl, którego nikomu nie udało się nadrobić. Ta piosenka to również ważny akcent w sprawie statusu kobiet w Ameryce, wyrażała zmiany w społeczeństwie. Lekkość, ale stuprocentowa celność słów, to sukces w tym przypadku. 


11. Smells like teen spirit - Nirvana 


Nie znam osoby, która by nie kojarzyła tego utworu. Pochodzący z 1991, od razu trafił do serc nastolatek, ponieważ Kurt Cobain, wokalista Nirvany, śpiewał bezpośrednio o ich życiu. Nazwana ich hymnem, określeniem całego pokolenia. Podbudowała wiele młodych ludzi w tamtym okresie, jak wypowiedział się Doug Forshey - gdy jej słuchałem, wierzyłem, że wszystko może się zmienić. Utwór ten kojarzy się jako symbol przemiany, która wstrząsnęła muzycznym przemysłem... od wydania albumu z tym utworem w 1991, Kurt Cobain razem z resztą zespołu reprezentowali sfrustrowaną młodzież. Pokolenie poszukujące sensu, w czym brał udział pośrednio przez utwory właśnie. 

10. Walk this way - RUN-DMC


To klasyczny, rockowy kawałek. Ich debiutancki album został pierwszą złotą płytą w historii  tej muzyki. Trzy lata później - zadziwili współpracą z Aerosmith - nagraniem właśnie Walk this way. Ten utwór miał ogromny wpływ na kulturę. Rapowali przy rockowych brzmieniach, rockowe riffy, ale nadal pozostawali w hiphopie. Nazywani królami rapu i królami rocka. Niezwykłe połączenie właśnie tych dwóch gatunków. Byli iskrą, która rozpaliła ruch w muzyce popularnej. To pierwsi raperzy, którzy zdobywali złote, a później multiplatynowe płyty. Niekwestionowany sukces. 

9. Like a virgin - Madonna 


Utwór Madonny z roku 1984; pojawiła się ona na scenie w samym środku okresu Regana i Tchatcher. Jej wizerunek, który charakteryzował się ogromną pewnością siebie i seksem, inspirował wiele młodych kobiet, gdy erotyzm czy pojęcie bezpiecznego seksu, nabierały dopiero znaczenia. Muzyka Madonny niosła przekaz, że kobiety chcą siły i władzy. Dodatkowo, ten utwór zniósł barierę, która dzieliła gwiazdy i zwykłych ludzi. Łamała schematy. Przy promowaniu Like a virgin, powiedziała, że chce rządzić światem. Z pewnością jej się to udało, posiada niezwykłą siłę.

8. Do they know its Christmas? - Band Aid


Latem 1985 roku, zebrały się największe gwiazdy brytyjskiego popu, by wspólnie nagrać piosenkę. Celem tego nagrania było przeznaczenie zarobionych pieniędzy dla głodujących ludzi w Etiopii. Pomysłodawcą był Bob Geldfor, akcja ta dała początek Live Aid, czyli największemu rockowemu koncertowi charytatywnemu na świecie. Stałą się też inspiracją dla wielu innych akcji charytatywnych, ludzie zaangażowali się w działalność społeczną. Od tego momentu, pomoc stała się czymś fajnym, nastawienie ludzi się zmieniło. Ogromny wpływ na świadomość. Zaczęli pomagać. 

7. I wanna be sedated - Ramones


Chcę się uspokoić. Nie mam co robić, nie mam dokąd iść. Chcę się uspokoić. Piosenka mówiąca o nudzie, ale emanująca niesamowitą energią. Dokonali przemiany, uratowali rock'n'rolla, po tym wszystko było inne. Ich uproszczona muzyka była energiczną i buntowniczą formą wyrażania siebie. Zainicjowany przez Ramones oryginalny styl punk, zdobył popularność na całym świecie. Czwórka młodych ludzi szukała czegoś, co da im siłę i godność. Ten utwór to kwintesencja nihilistycznej punk rockowej postawy. To cyniczna opowiastka o młodych zbuntowanych, którzy za nic nie chcą się ustatkować. Po upadku epoki hippisów i przemianie ich w biznesmenów, ten utwór oddawał niechęć młodych ludzi, zbuntowanych ludzi do stabilizacji, która zawsze kojarzyć się im będzie ze zdradą ideałów. 

6. Stayin' Alive - Bee Gees


Do dziś ta piosenka to największy hit Bee Gees. Po tym, jak idę, widać, że lubię kobiety. I ta piosenka zawsze wszystkim, chyba, będzie się kojarzyła z Johnem Travoltą, który przechadza się nowojorską ulicą w rytm tej piosenki. Od tej sekwencji zaczynała się, przecież, kultowa Gorączka sobotniej nocy! To nie jest piosenka o tańczeniu czy nocnych klubach, bardziej mówi o tym, jak przetrwać w Nowym Jorku. Opowieść o dzieciaku, który zmaga się z życiem i stara się coś osiągnąć- Craig Werner. Utwór ten to sportretowanie potrzeb przeciętnego człowieka, który ciężko pracuje pięć dni w tygodniu, by zaszaleć w sobotę na dyskotece. Disco wróciło do łask.

5. I Shot the Sheriff - Bob Marley & The Wailers  


Krótko mówiąc, utwór ten to muzyczny symbol walki z niesprawiedliwością społeczną. Marley napisał hymny wolności. I shot the Sheriff miał ogromny wpływ na popularyzację reggae i ideę rasta. Uczynił z tego gatunku, muzykę znaną nie tylko na Jamajce, ale na całym świecie. Rita Marley nazwała go prorokiem, ponieważ przewidział rzeczy, które codziennie przydarzają się ludziom na ulicy. Potrzeba zmiany systemu znalazła oddźwięk właśnie w tej piosence. 





4. Respect - Aretha Franklin

Utwór ten z 1967, wyśpiewane: mam to, czego potrzebujesz kochany. Czego potrzebujesz? Wiesz, że to mam. Proszę tylko o odrobinę szacunku, gdy wracasz do domu. Przez Smokey'a Robinsona piosenka została nazwana hymnem kobiet. Niezwykłość tego utworu w dużej mierze opierała się na tym, że w tamtym okresie - czarna kobieta śpiewała o szacunku. Muzyka Arethy Franklin była pełna siły i uczciwości, z pewnością ponadczasowa; łączyła rasy. Rzadko takie utwory się zdarzały. Respect wymieniany jest w większości list największych piosenek. 

3. I want to hold your hand - The Beatles 


Najbanalniejszym stwierdzeniem jest to, że w historii nigdy nie było drugiego takiego zespołu jak The Beatles. Ten zespół to do dzisiaj kult i socjologiczne zjawisko. A wszystko to zaczęło się od przebojowego singla I want to hold your hand. Od tego utworu zaczęła się tzw. "beatlmania", czyli masowa histeria i obsesja na punkcie Beatlesów. Do dnia dzisiejszego żaden zespół ani gwiazda, nie osiągnęła tak spektakularnego sukcesu. Zmienili wszystko, dekada dojrzewała razem z nimi. Ludzie odczuwali niezmierną radość, słuchania ich muzyki. Częstym tematem tego okresu były pierwsze, niewinne uczucia. Trafiało to w gusta publiczności spragnionej lekkich utworów. Utwór ten był najlepiej sprzedającym się brytyjskim singlem. 

2. Heartbreak Hotel - Elvis Presley 


Świat oszalał, kiedy amerykańskie telewizje po raz pierwszy wyemitowały fragment koncertu Presleya, na którym w rytm szybkiego Heartbreak Hotel rytmicznie kręcił biodrami. Księża nawoływali do bojkotu jego piosenek, nazywali je szatańskimi pomiotami, konserwatyści zakazywali patrzeć córkom na wokalistę, widzieli w nim uosobienie seksu i wyuzdania. Wraz z pojawieniem się tego utworu, muzyka pop utraciła niewinność. W dużej mierze, piosenka ta ukształtowała styl króla i miała ogromny wpływ na jego przyszłą twórczość. Heartbreak Hotel stał się pierwszym rock'n'rollowym przebojem. Rozruszał młodzież, na jego koncertach młodzi ludzie tracili panowanie nad sobą.

1. Maybellene - Chuck Berry


Utwór został zarejestrowany 21 maja 1955. I tą datę uznaje się za dzień narodzin rock and rolla. Chuck Berry skorzystał z klasycznego utworu western, w jego archaiczne brzmienie wkomponował swoją elektryczną gitarę i zmienił jego tytuł. W ten sposób, zupełnie nieświadomie, wyznaczył kierunek ewolucji amerykańskiej muzyki i popkultury. Wokalista w Maybellene śpiewał o sportowym aucie, złamanym przez kobietę sercu, tworząc tym samym kanon rockowej tematyki. Jest niesamowity i wieczny. Stworzył niezwykłą muzykę dla nastolatków. Jak sam mówi: nagrałem muzykę, z którą mogły się identyfikować nastolatki. Stali się oni grupą docelową, od której zależały zachodzące zmiany. Czarna muzyka przestała się być całkiem czarna od pojawienia się Maybellene. Ktoś powiedział kiedyś, że gdyby Chuck Berry był biały, cała historia potoczyłaby się inaczej. 


Miłego weekendu Wam życzę! 


czwartek, 19 września 2013

David Garret – talent, który broni się sam :)

        Muzyka – każdy z nas odbiera ją po swojemu i dla każdego z osobna ma inne skojarzenia i znaczenia. Jedni wolą coś bardziej popularnego, a inni szukają swoich nisz, które pozwolą otulić się im wyjątkowym aromatem oryginalnych dźwięków niedostępnych dla wielu ludzi.
Odkąd pamiętam, w moim domu było dużo muzyki, która stanowiła pomost między rodzicami, czego zabrakło przy literaturze. Mama swego czasu nałogowo pochłaniała książki, czego tato zwykle nie robił; ale muzyka to było co innego. W moim domu można było znaleźć szeroki wachlarz wykonawców - od Phila Colinsa, przez Queen, Michaela Jacksona, po takie polskie gwiazdy jak Ewa Demarczyk, Czesław Niemen, Marek Grechuta czy Perfekt. Można powiedzieć, że miłość do muzyki wyssałam z mlekiem matki, tak jak nałogowe czytanie. Dlatego też nauczyłam się dokonywać wyborów i szukać swoich upodobań muzycznych, które nie są zbyt oczywiste.
Jakiś czas temu trafiłam na pewnego skrzypka, który nazywany jest Davidem Bekhamem muzyki klasycznej. Naturalnie chodzi mi o Davida Garreta niemiecko – amerykańskiego skrzypka o wybitnym talencie, który sprawił, że pokochałam muzykę klasyczną  - a przynajmniej jej współczesną wersję. Mój ulubiony maestro definitywnie odczarował klasykę, wykonując razem z orkiestrą takie utwory jak „Smells like a teen” Nirwany, „He's a pirate”, „Mission impossible” czy „The 5th” Bethovena" oraz „Toccata” Bacha.
Osobiście mogę się tu rozpływać w zachwytach, ale moim zdaniem ta muzyka broni się sama. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Garrett ma magnetyczny talent, który sprawia, że ma się ochotę słuchać muzyki, którą gra. Osobiście uwielbiam takie muzyczne perełki, które odczarowują muzykę klasyczną i czynią ją bardziej przystępną.
A Wy co sądzicie o powyższym skrzypku?

sobota, 14 września 2013

Publiczna kategoryzacja poglądów i wszędobylska wszechwiedza



- Co ty czytasz? Toć wyrzuć to kato-prawicowe gówno!
- Matko, ale lewactwo, po co to kupujesz?


            Zawsze mnie ciekawiło, czy tylko ja słyszę takie słowa w miejscach przeróżnych. Daleko przecież szukać nie muszę, by znaleźć osoby, który chętnie je wypowiedzą lub już wypowiedziały w moją stronę. Nie, nie piszcie mi, że „takich mam znajomych dziwnych”. Znajomy mniej lub bardziej osobnik może i często zwraca na to uwagę. Wielu z was też pewnie ma w swoim otoczeniu tego typu osoby. Osoby, które interesują się bardzo i jeszcze bardziej muszą, po prostu MUSZĄ, skomentować. I nie, nie liczmy na to, że będzie to konstruktywny komentarz. Ten brzmiałby: „Wiesz, nie zgadzam się z tym, może byś też przeczytała artykuł w XXX, to poznałabyś i mój punkt widzenia?” a nie „Ty tych lewaków/katoli/żydo-komuchów czytasz?! 


- Dzień dobry. – wchodzę do kiosku z gazetami i witam się przymilnie.
- Dzień dobry. – odpowiada mi ekspedientka. Znużona patrzy w stronę stojącego przy niej mężczyzny. Prawdopodobnie ma nadzieję, że to on mnie obsłuży. Jednak nic z tego.


            Tak właściwie nie chodzi mi o prasę samą w sobie. Ale pewnie każdy się tego domyślił. Wszystko jest u nas bardzo kategoryzowane. Jakbyśmy nie mogli po prostu próbować zrozumieć. Jakbyśmy nie mogli rozmawiać. To nasz podobno odróżnia i wywyższa – zdolność do głębszej myśli, rozmowy. Ostatnimi czasy coraz częściej mam wrażenie, że wcale tak nie jest, że wiele osób tego nie potrafi albo nie chce tego robić.


            - Po proszę „Wyborczą”… - rozglądam się uważnie po pismach ułożonych na długich, połączonych stolikach. – I „W Sieci”, „Angorę”… no i może „Do Rzeczy” albo „Uważam Rze”?
            - Pani żartuje? – ekspedientka obrzuciła mnie wzrokiem oburzonego eksperta i zaprzestała chwilowo wykonywania swoich czynności. Ostatecznie jednak postanowiła sprzedać mi wszystko, co chciałam. 


            Jak się okazało pisma dało się na sobie położyć. A nawet obok siebie. I w ogóle w różnej kolejności. Żadna tajemnicza siła nie odpychała ich od siebie. Żadna tajemnicza siła nie odpycha mnie – ateistki od mojego świetnego kumpla – katolika w dosyć skrajnej formie (jeśli rozumiecie, co mam na myśli). Moja przyjaciółka ma kompletnie odmienne ode mnie poglądy polityczne. Co więc jest nie tak?
Czekam na tramwaj i przyglądam się licealistom, którzy na przystanku organizują swojemu koledze najazd młodzieży wszechpolskiej, spotykam w tramwaju znajomych, którzy przekrzykują mnie i wirują wokół, jakbym zalała paszkwilami przywódców ich kongresu „niekoniecznie na prawo”, wysiadam, idę uczyć się, pracować a na korytarzach jestem zalewana instrukcjami, jakbym była w siedzibie głównej redakcji „Najwyższego Czasu”. I nikt nie kłopocze się o to, by zapytać mnie co myślę o TYM. Co myślę o jakiejś jednej konkretnej sprawie. Powoli zanikają pytania o cokolwiek. Bo już jest kategoria, bo twój zapalony kolega i rozentuzjazmowana koleżanka nie muszą pytać – oni już wiedzą co powiesz. Zdążyli określić twoje WSZYSTKIE poglądy, słyszeli jak powiedziałeś jakieś jedno zdanie, widzieli jaką gazetę oglądałeś w kiosku. UWAŻAJ! Znają twoje dane osobowe! Jesteś pewien, że nie postanowili wyświadczyć ci przysługi i wypełnić za ciebie deklaracji na członka ugrupowania?


            - Kryśka, co tak się patrzysz? Weź daj pani spokój, toć to tylko papierki są, kartki jakieś. – uaktywnił się wreszcie mężczyzna z kiosku i obdarzył mnie niepełnym, ale przemiłym uśmiechem.


Nigdy nikomu tak nie przyklasnęłam w myślach, jak panu w kiosku. Jest on naprawdę godzien podziwu i należy go, moim zdaniem, naśladować. Papier papierem. Gazeta gazetą. A pogląd poglądem. Na COŚ a nie w pakiecie na WSZYSTKO. 

Siedzi mi w głowie ten krótki tekst, który napisałam. I czytając, przeglądając wpadam na słowa pana Andrzeja Saramowicza, który dużo wcześniej i dużo lepiej napisał o tym samym, a które bardzo mi się podobają:


Chcę percypować świat zgodnie z własnym rozumem, sumieniem i wrażliwością, a nie wedle regulaminu tej czy innej sfory. Nie dam sobie wcisnąć na grzbiet ani zgrzebnej koszulki pseudoprawych ani połyskliwego T-shirtu pseudoświatłych. I to rozwiązanie podsuwam też państwu. Bo najgorszy jest moher, który nosi się wewnątrz głowy.*


*http://www.wprost.pl/ar/415918/Moher-wewnatrz-glowy/

środa, 11 września 2013

Klasyfikacja wampira wg Marii Janion

 Miało być o czymś innym, ale postanowiłam zrobić użytek z ostatnio nabytych wiadomości. Tematyka od dawna była mi bliska, choć jednak nie aż tak. Zawsze wydawało mi się, że wampiry to nabytek zachodni. Jakby nie patrzeć Amerykanie przodują w wytwarzaniu książek i filmów o krwiopijcach. A Dracula Brama Stokera nie dał mi wystarczająco do myślenia.
Z otępienia wyrwało mnie pytanie, które miałam przygotować na obornę pracy licencjackiej: Klasyfikacja wampira według Marii Janion. Spodziewałam się jakichś nowoczesnych cudów typu dobre i złe wampiry, może coś względem pochodzenia... Sama tak do końca nie wiem. Natomiast po przeczytaniu artykułu Polacy i ich wampiry byłam w lekkim szoku. Nie ma co ukrywać, że tego się zupełnie nie spodziewałam.
1. WAMPIR-PATRIOTA
Może to samo w sobie nie byłoby tak zaskakujące, gdyby nie podany przez słynną badaczkę przykład. Idąc więc tokiem wywodów Marii Janion, porozmawiajmy o Rejtanie.
Wydaje mi się, że każdy z Was zna tę historię. Może jednak pokrótce przypomnijmy:
Rejtan padł na progu Izby Poselskiej, rozdzierając koszulę na piersiach. Chciał przeszkodzić posłom w opuszczeniu sali posiedzeń i skazaniu ukochanej Rzeczpospolitej na podział. Źródła podają kilka wersji słów, które wtedy wypowiedział, zatrzymajmy się jednak przy najczęściej cytowanych: Zabijcie mnie, zdepczcie, lecz nie zabijajcie Ojczyzny. Dramatyczny zarówno w gestach, jak i słowach został uwieczniony przez Matejkę.
Na wieść o pierwszym rozbiorze Rejtan oszalał i krótko potem popełnił samobójstwo.
2. WAMPIR-MŚCICIEL
Na początek może Konrad z Dziadów cz. III. Każdy, kto czytał, na pewno pamięta pieśń o Pieśni. Bluźniercze wyznanie bohatera, że będzie walczył o Ojczyznę:

Zemsta, zemsta na wroga
z Bogiem i choćby mimo Boga

Pozostali bohaterowie przebywający wtedy z Konradem w więzieniu od razu oceniają to wyznanie. Uznają je za bluźnierstwo! Konrad jednakże (może za podszeptem diabelskim) dąży do obalenia cara i odzyskania wolności przez ukochaną Rzeczpospolitą. Poświęca dla niej wszystko. Chce się mścić.
Drugim bohaterem, który dla zemsty jest w stanie wiele wycierpieć jest Konrad Wallenrod z utworu o tymże tytule. Od młdych lat przebywa na terytorium wroga, podszywa się pod mistrza Zakonu Krzyżackiego... Poświęca swoją wolność, tożsamość i miłość do pięknej kobiety w imię zemsty na wrogu.
3. WAMPIR-RZECZPOSPOLITA
Przyznam szczerze, że tutaj mam sporą zagwostkę. Maria Janion nie podaje przykładu na taką bohaterkę, a i mnie było ciężko cokolwiek znaleźć. A raczej, poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Może gdy będę miała więcej czasu na zastanowienie się nad tematem, uda mi się coś tutaj dopasować. A może Wam udało się natrafić na wyobrażenie Polski jako kobiety-wampirzycy?
4. WAMPIR-POWSTANIEC
W niektórych utworach literackich, zwłaszcza z epoki romantyzmu, pojawia się bohater wampiryczny – powstaniec. Zwykle jest to bojownik z powstania styczniowego. Sponiewierany, zakrwawiony, zagłodzony... A jednak poświęcający wszystko, włącznie z życiem, dla Ojczyzny. Owładnięty szaleństwem patriotyzmu walczy za Polskę, mimo że od początku sprawa jest przegrana.

Tu dobrymi przykładami są Upiory Przyborowskiego i Bal widm Grosek-Koryckiej.

sobota, 7 września 2013

30 Seconds To Mars - A Beautiful Lie

''A Beautiful Lie'' to drugi album grającego alternatywnego rocka zespołu 30 Seconds To Mars. Jego premiera miała  miejsce w 2005 roku (USA) oraz 2007 (Europa). Moim skromnym zdaniem jest to ich najlepszy krążek.

Na płycie znajduje się 12 utworów

"Attack" – 3:09
"A Beautiful Lie" – 4:05
"The Kill" – 3:51
"Was It a Dream?" – 4:15
"The Fantasy" – 4:29
"Savior" – 3:24
"From Yesterday" – 4:08
"The Story" – 3:55
"R-Evolve" – 3:59
"A Modern Myth" – 14:14
"Battle of One" – 2:47
"Hunter" (Björk cover) – 3:54

Plusem tego albumu jest zdecydowanie stonowanie oraz rozbieżność jeżeli chodzi o graną muzykę. 30 Seconds To Mars w swoich utworach ukazuje nam szeroką gamę brzmień, od tych mocnych po wolne, akustyczne ballady. Głównymi przedstawicielami tej bardziej rockowej strony albumy jest zdecydowanie otwierający album utwór ''Attack'', do którego teledysk możecie obejrzeć tutaj. Kolejną ''mocniejszą'' wersją Marsów jest zdecydowanie ''A Beautiful Lie'', do którego teledysk został nakręcony na Grenlandii. ''The Kill'' natomiast jest to chyba najbardziej znany utwór kapeli Jareda Leto, do którego również nakręcono przegenialny klip. Polecam każdemu poświęcenie krótkiej chwili na jego obejrzenie. Jeżeli chodzi o tą spokojną stronę albumu to reprezentują ją ''Was It a Dream?'' oraz ''A Modern Myth''. Po chwili zastanowienia mogę również dołożyć do tego również ''The Story'', która jest jedną z moich ulubionych piosenek na tym krążku (oczywiście, jeżeli chodzi o te spokojne, bo jak wiadomo w moim guście wiodą prym te mocniejsze :D).

Myślę, że ten krążek odzwierciedla właśnie najlepsze lata zespołu 30 Seconds To Mars. W kolejnych ich albumach, a szczególnie w tym ostatnim, można zauważyć tendencję do komputeryzowania muzyki, czego nienawidzę...



środa, 4 września 2013

Marzenia do spełnienia


Większość z nas żyje marzeniami. Marzenia wypełniają nasze życie. Marzymy... O lepszym jutrze, o dobrych ocenach, o szczęśliwych zakończeniach, ładnej pogodzie. Marzymy i wierzymy, że to, o czym

marzymy się spełni. No, powiedzmy. Niektóre marzenia są nie do spełnienia. Ale pozostając przy tych marzeniach możliwych do spełnienia...

Zapytałam kilka osób, czym dla nich są marzenia. Oto, czego się dowiedziałam:
"Czymś, za czym warto gonić, ale zawsze jedno powinno być nie spełnione, aby mieć o czym marzyć."
"Marzenia to plany, które chciałoby się zrealizować, ale trzeba mieć do tego chęci, motywację, aby jest spełniać i pieniądze. Ale są do spełnienia. Chyba, że ktoś marzy o czymś nierealnym - wtedy wiadomo, że tego nie spełni."
"Rzeczy, do których dążę, a także moje cele w sumie."
"Dla mnie marzenia to coś, do czego warto dążyć, by się spełniło. Są to pragnienia, mające jakiś swój własny sens, który ma dla nas mniejsze lub większe znaczenie. Marzenia to część nas, dzięki nim stajemy się kreatywni, wytrwali i cierpliwi."

Wierzycie, że marzenie, które zostanie wypowiedziane na głos się nie spełni? Ja nie, ale nie mówię o moich marzeniach. A raczej, zdarza mi się to bardzo rzadko.
O czym ludzie marzą?

Ktoś marzy o spotkaniu idola, ktoś o nowej książce, płycie. Kto inny o kawałku chleba na śniadanie, o ciepłym miejscu do spania. Ilu ludzi - tyle marzeń. Wiele z nich się powtarza. Wiele z nich się spełni, kiedyś. Ale czy to pewne?

Czy wiara w marzenia się opłaca?
Zacytuję fragment pewnej piosenki. "Uwierz w siebie, miej marzenia, które kiedyś pewnie spełnią się". Dlaczego mamy marzyć? Dlaczego mamy wierzyć w siebie? 
Pewnie dlatego, że jeśli czegoś naprawdę bardzo pragniemy, bardzo chcemy, dążymy do tego - o wiele łatwiej jest nam to osiągnąć. 
Marzysz o spotkaniu idola? Jeśli odłożysz odpowiednią ilość pieniędzy - pozwoli Ci to pojechać na koncert, o ile jest to muzyk; aktor - możesz iść na spektakl, jeśli gra w teatrze. To się da osiągnąć. Tylko trzeba do tego dążyć.
Wiara w siebie jest ważna. Musimy być pewni tego, co robimy, wierzyć, że robimy to z jakiegos powodu. Wiara w siebie pomoże spełnić marzenia.

Ale czy życie samymi marzeniami się opłaca?
Niekoniecznie. Pewnie, jeśli mamy o czym marzyć i decydujemy się dążyć do spełnienia marzeń - jest to nasz cel, pracujemy nad tym, aby wszystko się udało. Ale jeśli marzymy, zapominamy o całym świecie - to nie ma dobrych skutków. Zatracamy się w wyimaginowanym świecie, zapominamy o tym, co nas faktycznie otacza. 

Marzenia są jak najbardziej potrzebne. Czasem przenosimy się do świata marzeń, aby na chwilę zapomnieć o otaczających nas problemach. Jeśli mamy marzenia - mamy do czego dążyć. A przecież wszyscy po coś żyjemy. 

Kaa.

sobota, 31 sierpnia 2013

Rodzaje turystów

Lubicie podróżować? Ja uwielbiam, podróże pozwalają mi na poznanie całkiem innego świata od mojego, poszerzanie horyzontów przez obejrzenie innej architektury, innego krajobrazu, roślinności, zwierząt, zasmakowanie różnych kuchni i też trochę zorientowanie się, jacy są mieszkańcy innych krajów. Czym się różnią ode mnie - typowej Polki. Turyści są wszędzie, szczególnie w tym okresie wakacyjnym w nadmorskich miejscowościach czy górskich klimatach, trudno o spokój. Poobserwowałam sobie tych zwiedzających i zrobiłam krótką listę rodzajów turystów. Różnią się od siebie bardzo. Częściowo to, do jakiego rodzaju należymy zależy od kraju z jakiego przyjeżdżamy. Jesteście gotowi? Jest kilka typologii opracowanych przez kilku znanych naukowców i innych "mądrych ludzi", zacznijmy od nich. 

Pierwszym z nich jest M. Bassand, który w 1968 roku wyróżnił cztery podstawowe charakterystyczne dla wielu narodowości typy turystów. Są to:
1 - turyści zorientowani na rozrywkę i zabawę
2 - turyści zorientowani na poznanie, na kontakt z dziełami sztuki
3 - turyści zorientowani na kontakt z przyrodą
4 - turyści zorientowani na zaliczenie jak największej liczby miejsc, ale w sposób bardzo powierzchowny. 

Kolejną typologią, która powstała na bazie powyższej jest ta Przecławskiego z 1996 r.
1 - typ poznawczy, który nastawiony jest na obcowanie z przyrodą, kulturą, ludźmi. Zainteresowanie może być jedną dziedziną lub wszystkimi na raz.
2 - typ integratywny - to typ, który nastawiony jest na kontakt z grupą
3 - typ zadaniowy - on natomiast lubi konkretne działania
4 - typ rozrywkowy - rozrywkowicz odpoczywa przez rozrywkę
5 - typ wypoczynkowy 
6 - kontemplacyjny
i na sam koniec 7 - typ zdrowotny, celem takiego turysty jest ochrona zdrowia. 

Poszukałam trochę i znalazłam jeszcze jedną z nowszych typologii, ponieważ z 2004 roku z Francuskiego Instytutu Marketingu Turystycznego, ich typy to:
1 - zmęczeni - ci turyści nie stawiają żadnych warunków wypoczynku
2 - sportowcy - są to ludzie, którzy są nienormalnie aktywni i często zmieniają swoje miejsce pobytu
3 - globtroterzy - turyści, którzy pragną tylko i wyłącznie zagranicznych podróży
4 - to wielbiciele rodzinnych wakacji
5 - spragnieni spotkań w dużym gronie - hulaszczy tryb życia, czyli hulacy
6 - erudyci - czyli ludzie zakochani w starych kamieniach i muzeach
7 - odkrywcy, którzy charakteryzują się chęcią odkryciem nowego kraju, miejsca. 

Jednak są to typologie, typy, których nie da się jasno określić obserwując turystów w jakieś miejscowości wypoczynkowej. Nie wszystko rzuca się tak od razu w oczy, dlatego teraz moja lista, którą udało mi się stworzyć w te wakacje. Miałam okazję być w najbardziej zatłoczonym miejscu chyba, Barcelona. To w niej powstały typy turystów.
http://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/
2012/02/73913a8dd73ac44c213960830fd2ccb7.jpeg?1328553842

1. Turyści, którzy jadą na wakacje z myślą miłosnych podbojów, chęci przeżycia pięknych, jeśli nie najpiękniejszych, nie najgorętszych nocy swojego życia. Ludzie, tzw. seksturyści jadą na wakacje pięknie ubrani, w ubrania najdroższych marek, żeby było widać, że naprawdę są nadziani i niczego im nie brakuje. Wyglądają spokojnie, na zdystansowanych ludzi, którzy przyjechali do egzotycznego kraju, ale trochę teraz żałują, bo nie mogą poświęcić się pracy. Nic bardziej mylnego. Oni tylko cicho polują na swoją zdobycz. Gdy już ją znajdą, budzi się w nich prawdziwy ogier i bestia.

Jeśli jesteśmy już w temacie seksturystyki, to została nawet napisana o niej książka pod zaskakującym tytułem Seksturysta. Jej autorem jest Adam Ambler, książkę serdecznie polecam, razem z bohaterem zwiedzamy Indonezję, opisy są świetne! Muszę jednak ostrzec, że jest w niej również opisy erotycznych scen, czego można się było chyba domyślić. 

http://i.pinger.pl/pgr368/aa70ea810001e3934e68ee12/_MG_5595.JPG
2. Innym typem, który momentalnie rzuca się w oczy, od razu po panach w garniturach albo paniach w garsonkach i innych takich eleganckich ubraniach, to rodzinki albo grupy znajomych, którzy cały wolny czas spędzają na targach, bazarach czy innych miejscach, gdzie miejscowi handlarze albo inni jeszcze obcokrajowcy sprzedają super, świetne rzeczy "markowe"! Oczywiście wydają tam wszystkie pieniądze, potem chodzą ubrani cali w Channel czy Dolce Gabbana. I patrzą, jak to inny obserwują ich z "zazdrością". Wielkim zainteresowaniem takich turystów jest również targowanie się. Zwykle nie wychodzą na tym dobrze, ale oni zawsze są zadowoleni! Panie się cieszą, bo od tej chwili każda koleżanka z pracy będzie zielona z zazdrości. Cudownie.

http://student.travel.pl/album/l2635-835bulgaria-albena-all-inclusive.jpg
3. Inni, nie miej interesujący są łowcy darmochy, zwani cieciami hotelowymi. Najwięcej ich znajdziecie w hotelach, gdzie można wykupić wakacje all inclusive, nie muszą się martwić wydatkami. Kiedy tylko chcą mają litry alkoholu, za który nie muszą płacić, więc gdy chcecie jakiegoś znaleźć, od razu idźcie do baru albo restauracji hotelowej przez cały dzień i pół nocy. Nie stara się porozumieć w obcym języku, woli pokazać. Przecież jest klientem, a klient ich pan. Kolejną rzeczą, która jest charakterystyczna dla turystów z all inclusive są ręczniki, mydełka i inne hotelowe gadżety zabrane z pokoju, ups - przepraszam - oni po prostu zapomnieli ich zostawić po użytkowaniu.

http://www.swiatobrazu.pl/zdjecie/artykuly/349606/w-kierunku-lepszych-zdjec-z-wakacji-1.jpg
4. Moi ulubieni to fotograficzni. Nie rozstają się z aparatem fotograficznym, każda fontanna, każdy zabytek, kościół, a nawet drzewo zostanie sfotografowane i jeszcze będą się nim zachwycali, głośnymi entuzjastycznymi wypowiedziami, żeby każdy słyszał. Taka opinia panuje o Japończykach na wakacjach, ponieważ oni lubią też robić zdjęcia witrynom sklepowym, no bo przecież u nich są zupełnie inne. Raczej nie odzywa się do innych ludzi, jedynie rozmawiają i omawiają podziwiane przedmioty w grupie, którą zwiedzają. Łatwo ich ucieszyć.

http://www.miastokobiet.pl/wp-content/gallery/hipsterzy/h6.jpg
5. Hipster na wakacjach. Oczywiście on nie jest hipsterem, przynajmniej nie chce sobie uświadomić swojego hipsterstwa. Nie interesują go zabytki, przecież to jest modne i takie pospolite, żeby oglądać to, co reszta ludzi. On lubi być tam, gdzie prawdziwi mieszkańcy, bawi się i fotografuje swoje driny, to, co robi, a potem wszystko wkleja na instragrama. Nie jest wzruszony widokami, zagłębia się w swoje książki, ciągle czyta, przy okazji też znowu robi zdjęcia. W kostiumie kąpielowym go nie zobaczysz - przecież nie może stracić swojego looku, nie będzie wtedy porządnie wyglądać. Oprócz tego wszystkiego - do bazaru się nie zbliży, swój czas spędza w antykwariatach, sklepach z winylami, antykami albo jeszcze w jakichś outlet sklepach.
http://www.tapeciarnia.pl/tapety/normalne/55372_miesniak_robotnik_laska.jpg

6. Ostatnim typem, jaki chciałabym przedstawić jest zakochana para. Słodka dziewczyna z napakowanym łysym facetem. Są rozkoszni, cały dzień spędzają na basenie, on przynosi jej drinki, a ona powoduje, że każdy facet mu zazdrości takiej kobiety! Wszystkie inne damy na basenie patrzą ze złością na słodką, bo ma przecież takie idealne ciało, które jeszcze nie musiało się męczyć z pracą ani rodzeniem dzieci. Nie kłócą się, ich związek jest idealny, mają mnóstwo pieniędzy, bo dobrze zarabiają, a właściwie ich rodzice też.

Zabawnie i miło się czasem przyjrzeć osobom, które znajdują się obok nas na wakacjach. Często można wyciągnąć fajne wnioski. I też stworzyć parę list. Wakacje już za dwanaście miesięcy! 

środa, 28 sierpnia 2013

Jeździec (nie do końca) znikąd


 Po obejrzeniu tego trailera zapragnęłam iść do kina. W końcu film twórców Piratów z Karaibów nie może być zły – to klasa sama w sobie. Johnny Depp tylko podkręcał atmosfere i, powiedzmy, był ostatecznym argumentem ZA.
Z kina natomiast wyszłam... Nie, nie zawiedziona, nie rozczarowana... Po prostu zdezorientowana. Właściwie to ciężko Jeźdźcowi znikąd cokolwiek zarzucić, a jednak pozostawia pewien niedosyt. Wydaje mi się, że 149 minut można o wiele lepiej wykorzystać. A może to tylko przyzwyczajenie, że amerykańskie superprodukcje fundują widzom nieprzerwany ciąg akcji, wybuchów i popisów akrobatycznych? Może na ten film warto spojrzeć z nieco innego punktu widzenia?
Przed napisaniem tej recenzji postarałam się pogrzebać we wspomnieniach. Kiedyś Dziki Zachód był mi bardzo bliski – zarówno literacko, jak i pod względem filmowym. I tu odnalazłam to, czego zabrakło mi w czasie kinowego seansu.
Dopiero teraz odkryłam, że zaskakujące sceny z przyszłości (z roku 1933) mają na celu pokazanie mitu Dzikiego Zachodu. Zarówno tego, jak powstawał, ale i jego zmierzchu. Nie jest to jedynie dziwne spoiwo akcji. Chłopiec, słuchając opowieści ożywionego Tonto, powraca do czasów, gdy tworzyły się legendy.
W każdej opowieści potrzebny jest bohater. Tym razem dość niefortunnie trafia na Johna Reida, młodego prokuratora, który zakończywszy studia w mieście, powraca na prowincję, do rodzinnej miejscowości. Jest zupełnie nieprzygotowany na to, co go czeka. Jak się okazuje, idealistyczne regułki z Dwóch traktatów o rządzie nijak mają się do twardych realiów Dzikiego Zachodu. A jednak ciężko mu porzucić własne przekonania. Potrzebuje naprawdę wstrząsających, brutalnych przeżyć, by móc stanąć wreszcie po stronie sprawiedliwości.
Zapewne gdyby był sam, film byłby totalnie pogrzebany. Na szczęście towarzyszy mu komiczny Komancz, Tonto. Wzajemna nieufność i uprzedzenia sprawiają, że ci dwaj muszą przejść długą drogę, by zyskać wzajemny szacunek i móc na sobie polegać. A jednak ich słowne pojedynki znacznie urozmaicają seans i osładzają lekko ten dość brutalny film.
Na plus można zaliczyć także niesamowite wyczucie reżysera, Verbinkiego. Choć stosuje znane motywy i niemalże cytuje całe sceny, nie nudzą one, a wywołują na ustach widza sentymentalny uśmiech. Lubię, gdy film odwołuje się w subtelny sposób do swoich poprzedników, zmuszając do myślenia. Poprzez początkową scenę na stacji czy wzbijające się do lotu ptaki, reżyser skłąda ukłon w stronę klasyki gatunku.
Co dla fanów popisów kaskaderskich? Tym razem tylko sceny z pociągami. Początkowa scena napadu na pociąg jakoś mnie nie przekonała. Jest dość oklepana i wydaje mi się, że w zbyt uderzający sposób nawiązuje do innych produkcji Disneya (osobiście miałam tutaj skojarzenie z Piratami z Karaibów, gdzie Sparrow pojawia się w kadrze na maszcie tonącego okrętu). Natomiast scena końcowa jest bardzo spektakularna i mimo wielu nierealistycznych momentów, zapiera dech w piersiach.
W ramach podsumowania – warto obejrzeć, choć nie każdy będzie usatysfakcjonowany. Zdecydowanie lepiej mieć jakieś doświadczenie z gatunkiem, niż liczyć na dobrą superprodukcję z całą masą efektów specjalnych. Film, mimo wielu komediowych elementów, ma raczej ponurą wymowę.  

środa, 21 sierpnia 2013

Hugh Laurie "Let Them Talk"

Hugh Laurie uwiódł wielu z nas klasyczną już postacią dr. Housa. Jednak tak jak uzależnionego od leków doktora chodzącego o lasce znają wszyscy, tak mało kto wie, że odtwórca powyższej roli jest też...muzykiem i pisarzem. Zdziwieni? Ja byłam. Sprzedawca broni jego autorstwa jest podobno bestsellerem, jednakże ja nie o książce tym razem, ale muzyce.
Laurie poza śpiewaniem swój talent muzyczny przejawia chociażby przez granie na gitarze, perkusji, harmonijce i saksofonie. 11 maja 2011 roku wydał swój pierwszy album zatytułowany Let Them Talk, który zawiera 15 utworów (podobno 17 w edycji limitowanej).
Let Them Talk to krążek, który nie trafi do wszystkich – po pierwsze dlatego, że to bluesowy album, a po drugie odniosłam wrażenie, że wykonawca jeszcze szuka swojego miejsca w tym gatunku. Moim zdaniem jest tam cała paleta barw bluesa i każdy z odbiorców może znaleźć coś dla siebie, gdyż przekrój piosenek jest duży - od skocznego kawałka They're Red Hot , który mnie zauroczył przede wszystkim tym, że przy nim człowiek sam automatycznie podrywa się do tańca i podskoków po tytułowy Let Them Talk, który przywołuje skojarzenia zadymionego baru, w którym gra się bluesa i jezz. Płyta zawiera kilkanaście kawałków sprawiających, że biodra automatycznie zaczynają „chodzić”, ale  They're Red Hot jest chyba najbardziej żywiołowy. Jeżeli chodzi o poszczególne utwory z powyższej płyty to nie chcę ich analizować, bo to wykracza poza moją wiedzę i umiejętności, ale wszystkie składają się na taką całość, że często mam ochotę zapalić papierosa i zrobić sobie czarnej kawy, by móc później odlecieć gdzieś daleko.
Cała płyta zawiera jeszcze książeczkę ze zdjęciami artysty opatrzonymi komentarzem oraz kilkoma słowami samego wykonawcy.




Co do opinii na temat płyty to zdania są podzielone. Ja lubię jej czasem posłuchać, ale muszę mieć na nią  odpowiedni dzień. Natomiast jedna z moich koleżanek stwierdziła, że dla niej to nic specjalnego i woli Lauriego w roli Housa. Tak naprawdę, żeby wyrobić sobie zdanie na jakiś temat trzeba się z nim zapoznać. Dlatego też wybór czy sięgnąć po Hugh Lauriego w wersji muzycznej zostawiam Wam:)

Natalia

sobota, 17 sierpnia 2013

Muzyczne przeistoczenia

   Jednym z najdziwniejszych i najsmutniejszych zjawisk w sferze muzycznej jest zdecydowanie podporządkowanie tworzonej muzyki współczesnym trendom. Muzyczny rynek ogarnia komercja. Komercja, komercja everywhere!

Jako, że jestem fanką rocka i alternatywy przywołam tutaj kilka przykładów właśnie z tego gatunku. Pierwszym z nich będzie dotychczas szanowany i bardzo lubiany przeze mnie zespół 30 Seconds To Mars. Po trzech genialnych krążkach, gdzie jeden uważam za mój osobisty nr 1 wśród wszelkich innych istniejących albumów, przyszedł czas na ''nową odsłonę''. Znacie to uczucie, kiedy czekacie na coś tak bardzo, że po pierwszym wysłuchaniu piejecie z zachwytu, a po kolejnym jesteście bardzo zniesmaczeni? Tak było w moim przypadku. Z tą jednak różnica, że za wszelką cenę próbowałam się przekonać do nowego albumu i w końcu mi się to udało. Love Lust Faith + Dreams zawiera 12 kawałków, gdzie w około 80% z nich rozbrzmiewa dźwięk syntezatora czy innych ''nowoczesnych instrumentów''. Jestem zdania, iż nic nie zastąpi dobrego basisty czy też dźwięku perkusji, ale słuchając utworów, które aktualnie puszczane są w radiu zastanawiam się w jakim kierunku idzie muzyka i czy w przyszłości ludzie zrezygnują z grania na instrumentach (jakichkolwiek) na poczet tworzenia muzyki komputerowo?

Drugim zespołem na którym się zawiodłam jest Paramore. Tutaj przemiana w ''komercyjny twór'' pasujący do szerokiej rzeszy odbiorców, którzy nie mają jakichkolwiek wymagań, trwał trochę dłużej, gdyż już DWA ostatnie krążki nie przypadły mi do gustu. Wiadomo, że gusta są różne i prawdopodobnie teraz pojawi się rzesza fanów, którzy kochają nowe Paramore, w nowym wydaniu, bardziej nowoczesnym i bardziej elektronicznym.

Dokładnie to samo mogę powiedzieć o Panic! at The Disco, zespole, którego nowego albumu jeszcze nie jesteśmy w stanie przesłuchać, ale skupiając się jedynie na wychodzących singlach mogę spokojnie stwierdzić, że będzie to kolejny krążek po przesłuchaniu którego będę miała ochotę skoczyć z mostu na torowisko w poszukiwaniu dźwięków metalu, który będzie o wiele przyjemniejszy niż dźwięk elektroniki.

Najbardziej boli mnie fakt, że zespoły za wszelką cenę próbują podporządkować się regułom panującym w ówczesnym muzycznym świecie. Przecież do tej pory istniały bandy, wokaliści i muzycy tworzący dla swojej grupy fanów, czyli ludzi, którzy UWIELBIAJĄ ICH MUZYKĘ ZA TO JAKA JEST, oraz istniała grupa artystów ograniczająca się do tworzenia muzyki stricte pod ludzi, którzy nie posiadają swojego gustu muzycznego i żadnego rozeznania w tym kierunku. I nie myślę, że artyści, którzy poddali się komercji są gorsi, po prostu uważam za niepotrzebny fakt, iż teraz każdy ma parcie na szkło i pieniądze, które jest w stanie zebrać za opublikowanie singla w radiu.

Kończąc chcę tylko napisać to jedno zdanie, które aż nie chce przejść mi przez palce: muzyka zaczyna schodzić na psy. Dziękuję.

bobik

środa, 14 sierpnia 2013

American Psycho





Piszę o tym filmie tylko z jednego powodu: Nie wiem co o nim napisać. I nurtuje mnie to. Dlatego podejmuję tę próbę. Dziwną próbę opisania dziwnego filmu.

Choćbym nie wiem jak chciała zająć się wyłącznie fabułą, nie mogę tego zrobić. Wyjątkowo czuję się przymuszona do opisania gry aktorskiej. W roli głównej oglądamy Christiana Bale, którego wszyscy chyba kojarzą z filmu Batman (a którego to filmu, notabene, jakoś szczególnie nie lubię). American Psycho całkowicie zmienił moje postrzeganie tego aktora i zaczęłam bardziej szanować jego grę i umiejętności. Jak to orzekła moja przyjaciółka, z którą oglądałam film, dobrali idealnego aktora do takiej roli. Kamienna twarz mogłaby być jego drugim „ja”. 

Film nie jest najnowszy (2000 rok), ale mimo to myślę, że jego przesłanie (jak już je odnaleźć w całości) jest raczej multiczasowe. Z opisu wynika, że jest to Thriller. Chyba powinien zaistnieć jakiś dodatek do tego, ponieważ nie jest to thriller jak wszystkie inne. 

Zaczynamy od poznania głównego bohatera i osób, wśród których się obraca. Właściwie jest to nic innego jak środowisko pełne snobów i pozerów. Bohater to maska, jednak nie w jakimś do głębi przenośnym i psychologicznym znaczeniu. Przybiera swoją maskę z jednego powodu: ponieważ w tym środowisku, w takim życiu, tylko ona ma znaczenie. Nikogo nie obchodzi wnętrze. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi co ktoś mówi – wręcz przeciwnie, nie słucha się innych osób w bardzo rażący sposób. Kiedy widzimy bohatera jako zimnokrwistego mordercę (przy czym większość scen mordu jest w pewien sposób czarnym humorem, bardziej mrozi i bawi, niż tylko przeraża) nie jesteśmy tym tak zdziwieni jak faktem, że wszyscy ignorują oznaki jego zmiany a nawet jego informacje o tym, że zabija. Najistotniejsza jest bowiem pozycja. Ten, kto potrafi zarezerwować stolik w najlepszej restauracji jest wielki. Liczy się tylko aby być o krok przed innymi, aby być lepszym i ważniejszym. Wymiana wizytówek i obserwowanie każdego detalu na nich (krój pisma, papier) kojarzy mi się z gombrowiczowską walką na miny. Bezsensowną walką, walką pozorami, a jednak traktowaną najzupełniej poważnie. 

Pisałam o przesłaniu tego filmu, ale nie jestem pewna, czy ja jakieś znalazłam. Może nie jestem na tyle rozumna, by je dostrzec. Póki co zadaję sobie tylko pytanie: czy możemy poznać  samych siebie? I ile warto zrobić dla pozorów?

Nie jestem pewna znaczenia morderstw, ani ich realności. Nie jestem pewna co do końca miała pokazać wielotwarzowość bohatera. 

Właściwie to jestem pewna tylko jednego – muszę wrócić do tego filmu, obejrzeć go raz jeszcze.

Dlatego też nie tworzę żadnej skali i nie wystawiam oceny. To nie jest film do oceny, tylko do rozwagi. Może jak go kiedyś zrozumiem dokładnie, to lepiej go opiszę. Na pewno w tym celu wesprę się powieścią Breta Eastona Ellisa, na podstawie której powstał.