ZAPRASZAMY SERDECZNIE DO POBRANIA SKROMNEJ GAZETKI NASZEGO AUTORSTWA.

DO POBRANIA TUTAJ.

sobota, 31 sierpnia 2013

Rodzaje turystów

Lubicie podróżować? Ja uwielbiam, podróże pozwalają mi na poznanie całkiem innego świata od mojego, poszerzanie horyzontów przez obejrzenie innej architektury, innego krajobrazu, roślinności, zwierząt, zasmakowanie różnych kuchni i też trochę zorientowanie się, jacy są mieszkańcy innych krajów. Czym się różnią ode mnie - typowej Polki. Turyści są wszędzie, szczególnie w tym okresie wakacyjnym w nadmorskich miejscowościach czy górskich klimatach, trudno o spokój. Poobserwowałam sobie tych zwiedzających i zrobiłam krótką listę rodzajów turystów. Różnią się od siebie bardzo. Częściowo to, do jakiego rodzaju należymy zależy od kraju z jakiego przyjeżdżamy. Jesteście gotowi? Jest kilka typologii opracowanych przez kilku znanych naukowców i innych "mądrych ludzi", zacznijmy od nich. 

Pierwszym z nich jest M. Bassand, który w 1968 roku wyróżnił cztery podstawowe charakterystyczne dla wielu narodowości typy turystów. Są to:
1 - turyści zorientowani na rozrywkę i zabawę
2 - turyści zorientowani na poznanie, na kontakt z dziełami sztuki
3 - turyści zorientowani na kontakt z przyrodą
4 - turyści zorientowani na zaliczenie jak największej liczby miejsc, ale w sposób bardzo powierzchowny. 

Kolejną typologią, która powstała na bazie powyższej jest ta Przecławskiego z 1996 r.
1 - typ poznawczy, który nastawiony jest na obcowanie z przyrodą, kulturą, ludźmi. Zainteresowanie może być jedną dziedziną lub wszystkimi na raz.
2 - typ integratywny - to typ, który nastawiony jest na kontakt z grupą
3 - typ zadaniowy - on natomiast lubi konkretne działania
4 - typ rozrywkowy - rozrywkowicz odpoczywa przez rozrywkę
5 - typ wypoczynkowy 
6 - kontemplacyjny
i na sam koniec 7 - typ zdrowotny, celem takiego turysty jest ochrona zdrowia. 

Poszukałam trochę i znalazłam jeszcze jedną z nowszych typologii, ponieważ z 2004 roku z Francuskiego Instytutu Marketingu Turystycznego, ich typy to:
1 - zmęczeni - ci turyści nie stawiają żadnych warunków wypoczynku
2 - sportowcy - są to ludzie, którzy są nienormalnie aktywni i często zmieniają swoje miejsce pobytu
3 - globtroterzy - turyści, którzy pragną tylko i wyłącznie zagranicznych podróży
4 - to wielbiciele rodzinnych wakacji
5 - spragnieni spotkań w dużym gronie - hulaszczy tryb życia, czyli hulacy
6 - erudyci - czyli ludzie zakochani w starych kamieniach i muzeach
7 - odkrywcy, którzy charakteryzują się chęcią odkryciem nowego kraju, miejsca. 

Jednak są to typologie, typy, których nie da się jasno określić obserwując turystów w jakieś miejscowości wypoczynkowej. Nie wszystko rzuca się tak od razu w oczy, dlatego teraz moja lista, którą udało mi się stworzyć w te wakacje. Miałam okazję być w najbardziej zatłoczonym miejscu chyba, Barcelona. To w niej powstały typy turystów.
http://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/
2012/02/73913a8dd73ac44c213960830fd2ccb7.jpeg?1328553842

1. Turyści, którzy jadą na wakacje z myślą miłosnych podbojów, chęci przeżycia pięknych, jeśli nie najpiękniejszych, nie najgorętszych nocy swojego życia. Ludzie, tzw. seksturyści jadą na wakacje pięknie ubrani, w ubrania najdroższych marek, żeby było widać, że naprawdę są nadziani i niczego im nie brakuje. Wyglądają spokojnie, na zdystansowanych ludzi, którzy przyjechali do egzotycznego kraju, ale trochę teraz żałują, bo nie mogą poświęcić się pracy. Nic bardziej mylnego. Oni tylko cicho polują na swoją zdobycz. Gdy już ją znajdą, budzi się w nich prawdziwy ogier i bestia.

Jeśli jesteśmy już w temacie seksturystyki, to została nawet napisana o niej książka pod zaskakującym tytułem Seksturysta. Jej autorem jest Adam Ambler, książkę serdecznie polecam, razem z bohaterem zwiedzamy Indonezję, opisy są świetne! Muszę jednak ostrzec, że jest w niej również opisy erotycznych scen, czego można się było chyba domyślić. 

http://i.pinger.pl/pgr368/aa70ea810001e3934e68ee12/_MG_5595.JPG
2. Innym typem, który momentalnie rzuca się w oczy, od razu po panach w garniturach albo paniach w garsonkach i innych takich eleganckich ubraniach, to rodzinki albo grupy znajomych, którzy cały wolny czas spędzają na targach, bazarach czy innych miejscach, gdzie miejscowi handlarze albo inni jeszcze obcokrajowcy sprzedają super, świetne rzeczy "markowe"! Oczywiście wydają tam wszystkie pieniądze, potem chodzą ubrani cali w Channel czy Dolce Gabbana. I patrzą, jak to inny obserwują ich z "zazdrością". Wielkim zainteresowaniem takich turystów jest również targowanie się. Zwykle nie wychodzą na tym dobrze, ale oni zawsze są zadowoleni! Panie się cieszą, bo od tej chwili każda koleżanka z pracy będzie zielona z zazdrości. Cudownie.

http://student.travel.pl/album/l2635-835bulgaria-albena-all-inclusive.jpg
3. Inni, nie miej interesujący są łowcy darmochy, zwani cieciami hotelowymi. Najwięcej ich znajdziecie w hotelach, gdzie można wykupić wakacje all inclusive, nie muszą się martwić wydatkami. Kiedy tylko chcą mają litry alkoholu, za który nie muszą płacić, więc gdy chcecie jakiegoś znaleźć, od razu idźcie do baru albo restauracji hotelowej przez cały dzień i pół nocy. Nie stara się porozumieć w obcym języku, woli pokazać. Przecież jest klientem, a klient ich pan. Kolejną rzeczą, która jest charakterystyczna dla turystów z all inclusive są ręczniki, mydełka i inne hotelowe gadżety zabrane z pokoju, ups - przepraszam - oni po prostu zapomnieli ich zostawić po użytkowaniu.

http://www.swiatobrazu.pl/zdjecie/artykuly/349606/w-kierunku-lepszych-zdjec-z-wakacji-1.jpg
4. Moi ulubieni to fotograficzni. Nie rozstają się z aparatem fotograficznym, każda fontanna, każdy zabytek, kościół, a nawet drzewo zostanie sfotografowane i jeszcze będą się nim zachwycali, głośnymi entuzjastycznymi wypowiedziami, żeby każdy słyszał. Taka opinia panuje o Japończykach na wakacjach, ponieważ oni lubią też robić zdjęcia witrynom sklepowym, no bo przecież u nich są zupełnie inne. Raczej nie odzywa się do innych ludzi, jedynie rozmawiają i omawiają podziwiane przedmioty w grupie, którą zwiedzają. Łatwo ich ucieszyć.

http://www.miastokobiet.pl/wp-content/gallery/hipsterzy/h6.jpg
5. Hipster na wakacjach. Oczywiście on nie jest hipsterem, przynajmniej nie chce sobie uświadomić swojego hipsterstwa. Nie interesują go zabytki, przecież to jest modne i takie pospolite, żeby oglądać to, co reszta ludzi. On lubi być tam, gdzie prawdziwi mieszkańcy, bawi się i fotografuje swoje driny, to, co robi, a potem wszystko wkleja na instragrama. Nie jest wzruszony widokami, zagłębia się w swoje książki, ciągle czyta, przy okazji też znowu robi zdjęcia. W kostiumie kąpielowym go nie zobaczysz - przecież nie może stracić swojego looku, nie będzie wtedy porządnie wyglądać. Oprócz tego wszystkiego - do bazaru się nie zbliży, swój czas spędza w antykwariatach, sklepach z winylami, antykami albo jeszcze w jakichś outlet sklepach.
http://www.tapeciarnia.pl/tapety/normalne/55372_miesniak_robotnik_laska.jpg

6. Ostatnim typem, jaki chciałabym przedstawić jest zakochana para. Słodka dziewczyna z napakowanym łysym facetem. Są rozkoszni, cały dzień spędzają na basenie, on przynosi jej drinki, a ona powoduje, że każdy facet mu zazdrości takiej kobiety! Wszystkie inne damy na basenie patrzą ze złością na słodką, bo ma przecież takie idealne ciało, które jeszcze nie musiało się męczyć z pracą ani rodzeniem dzieci. Nie kłócą się, ich związek jest idealny, mają mnóstwo pieniędzy, bo dobrze zarabiają, a właściwie ich rodzice też.

Zabawnie i miło się czasem przyjrzeć osobom, które znajdują się obok nas na wakacjach. Często można wyciągnąć fajne wnioski. I też stworzyć parę list. Wakacje już za dwanaście miesięcy! 

środa, 28 sierpnia 2013

Jeździec (nie do końca) znikąd


 Po obejrzeniu tego trailera zapragnęłam iść do kina. W końcu film twórców Piratów z Karaibów nie może być zły – to klasa sama w sobie. Johnny Depp tylko podkręcał atmosfere i, powiedzmy, był ostatecznym argumentem ZA.
Z kina natomiast wyszłam... Nie, nie zawiedziona, nie rozczarowana... Po prostu zdezorientowana. Właściwie to ciężko Jeźdźcowi znikąd cokolwiek zarzucić, a jednak pozostawia pewien niedosyt. Wydaje mi się, że 149 minut można o wiele lepiej wykorzystać. A może to tylko przyzwyczajenie, że amerykańskie superprodukcje fundują widzom nieprzerwany ciąg akcji, wybuchów i popisów akrobatycznych? Może na ten film warto spojrzeć z nieco innego punktu widzenia?
Przed napisaniem tej recenzji postarałam się pogrzebać we wspomnieniach. Kiedyś Dziki Zachód był mi bardzo bliski – zarówno literacko, jak i pod względem filmowym. I tu odnalazłam to, czego zabrakło mi w czasie kinowego seansu.
Dopiero teraz odkryłam, że zaskakujące sceny z przyszłości (z roku 1933) mają na celu pokazanie mitu Dzikiego Zachodu. Zarówno tego, jak powstawał, ale i jego zmierzchu. Nie jest to jedynie dziwne spoiwo akcji. Chłopiec, słuchając opowieści ożywionego Tonto, powraca do czasów, gdy tworzyły się legendy.
W każdej opowieści potrzebny jest bohater. Tym razem dość niefortunnie trafia na Johna Reida, młodego prokuratora, który zakończywszy studia w mieście, powraca na prowincję, do rodzinnej miejscowości. Jest zupełnie nieprzygotowany na to, co go czeka. Jak się okazuje, idealistyczne regułki z Dwóch traktatów o rządzie nijak mają się do twardych realiów Dzikiego Zachodu. A jednak ciężko mu porzucić własne przekonania. Potrzebuje naprawdę wstrząsających, brutalnych przeżyć, by móc stanąć wreszcie po stronie sprawiedliwości.
Zapewne gdyby był sam, film byłby totalnie pogrzebany. Na szczęście towarzyszy mu komiczny Komancz, Tonto. Wzajemna nieufność i uprzedzenia sprawiają, że ci dwaj muszą przejść długą drogę, by zyskać wzajemny szacunek i móc na sobie polegać. A jednak ich słowne pojedynki znacznie urozmaicają seans i osładzają lekko ten dość brutalny film.
Na plus można zaliczyć także niesamowite wyczucie reżysera, Verbinkiego. Choć stosuje znane motywy i niemalże cytuje całe sceny, nie nudzą one, a wywołują na ustach widza sentymentalny uśmiech. Lubię, gdy film odwołuje się w subtelny sposób do swoich poprzedników, zmuszając do myślenia. Poprzez początkową scenę na stacji czy wzbijające się do lotu ptaki, reżyser skłąda ukłon w stronę klasyki gatunku.
Co dla fanów popisów kaskaderskich? Tym razem tylko sceny z pociągami. Początkowa scena napadu na pociąg jakoś mnie nie przekonała. Jest dość oklepana i wydaje mi się, że w zbyt uderzający sposób nawiązuje do innych produkcji Disneya (osobiście miałam tutaj skojarzenie z Piratami z Karaibów, gdzie Sparrow pojawia się w kadrze na maszcie tonącego okrętu). Natomiast scena końcowa jest bardzo spektakularna i mimo wielu nierealistycznych momentów, zapiera dech w piersiach.
W ramach podsumowania – warto obejrzeć, choć nie każdy będzie usatysfakcjonowany. Zdecydowanie lepiej mieć jakieś doświadczenie z gatunkiem, niż liczyć na dobrą superprodukcję z całą masą efektów specjalnych. Film, mimo wielu komediowych elementów, ma raczej ponurą wymowę.  

środa, 21 sierpnia 2013

Hugh Laurie "Let Them Talk"

Hugh Laurie uwiódł wielu z nas klasyczną już postacią dr. Housa. Jednak tak jak uzależnionego od leków doktora chodzącego o lasce znają wszyscy, tak mało kto wie, że odtwórca powyższej roli jest też...muzykiem i pisarzem. Zdziwieni? Ja byłam. Sprzedawca broni jego autorstwa jest podobno bestsellerem, jednakże ja nie o książce tym razem, ale muzyce.
Laurie poza śpiewaniem swój talent muzyczny przejawia chociażby przez granie na gitarze, perkusji, harmonijce i saksofonie. 11 maja 2011 roku wydał swój pierwszy album zatytułowany Let Them Talk, który zawiera 15 utworów (podobno 17 w edycji limitowanej).
Let Them Talk to krążek, który nie trafi do wszystkich – po pierwsze dlatego, że to bluesowy album, a po drugie odniosłam wrażenie, że wykonawca jeszcze szuka swojego miejsca w tym gatunku. Moim zdaniem jest tam cała paleta barw bluesa i każdy z odbiorców może znaleźć coś dla siebie, gdyż przekrój piosenek jest duży - od skocznego kawałka They're Red Hot , który mnie zauroczył przede wszystkim tym, że przy nim człowiek sam automatycznie podrywa się do tańca i podskoków po tytułowy Let Them Talk, który przywołuje skojarzenia zadymionego baru, w którym gra się bluesa i jezz. Płyta zawiera kilkanaście kawałków sprawiających, że biodra automatycznie zaczynają „chodzić”, ale  They're Red Hot jest chyba najbardziej żywiołowy. Jeżeli chodzi o poszczególne utwory z powyższej płyty to nie chcę ich analizować, bo to wykracza poza moją wiedzę i umiejętności, ale wszystkie składają się na taką całość, że często mam ochotę zapalić papierosa i zrobić sobie czarnej kawy, by móc później odlecieć gdzieś daleko.
Cała płyta zawiera jeszcze książeczkę ze zdjęciami artysty opatrzonymi komentarzem oraz kilkoma słowami samego wykonawcy.




Co do opinii na temat płyty to zdania są podzielone. Ja lubię jej czasem posłuchać, ale muszę mieć na nią  odpowiedni dzień. Natomiast jedna z moich koleżanek stwierdziła, że dla niej to nic specjalnego i woli Lauriego w roli Housa. Tak naprawdę, żeby wyrobić sobie zdanie na jakiś temat trzeba się z nim zapoznać. Dlatego też wybór czy sięgnąć po Hugh Lauriego w wersji muzycznej zostawiam Wam:)

Natalia

sobota, 17 sierpnia 2013

Muzyczne przeistoczenia

   Jednym z najdziwniejszych i najsmutniejszych zjawisk w sferze muzycznej jest zdecydowanie podporządkowanie tworzonej muzyki współczesnym trendom. Muzyczny rynek ogarnia komercja. Komercja, komercja everywhere!

Jako, że jestem fanką rocka i alternatywy przywołam tutaj kilka przykładów właśnie z tego gatunku. Pierwszym z nich będzie dotychczas szanowany i bardzo lubiany przeze mnie zespół 30 Seconds To Mars. Po trzech genialnych krążkach, gdzie jeden uważam za mój osobisty nr 1 wśród wszelkich innych istniejących albumów, przyszedł czas na ''nową odsłonę''. Znacie to uczucie, kiedy czekacie na coś tak bardzo, że po pierwszym wysłuchaniu piejecie z zachwytu, a po kolejnym jesteście bardzo zniesmaczeni? Tak było w moim przypadku. Z tą jednak różnica, że za wszelką cenę próbowałam się przekonać do nowego albumu i w końcu mi się to udało. Love Lust Faith + Dreams zawiera 12 kawałków, gdzie w około 80% z nich rozbrzmiewa dźwięk syntezatora czy innych ''nowoczesnych instrumentów''. Jestem zdania, iż nic nie zastąpi dobrego basisty czy też dźwięku perkusji, ale słuchając utworów, które aktualnie puszczane są w radiu zastanawiam się w jakim kierunku idzie muzyka i czy w przyszłości ludzie zrezygnują z grania na instrumentach (jakichkolwiek) na poczet tworzenia muzyki komputerowo?

Drugim zespołem na którym się zawiodłam jest Paramore. Tutaj przemiana w ''komercyjny twór'' pasujący do szerokiej rzeszy odbiorców, którzy nie mają jakichkolwiek wymagań, trwał trochę dłużej, gdyż już DWA ostatnie krążki nie przypadły mi do gustu. Wiadomo, że gusta są różne i prawdopodobnie teraz pojawi się rzesza fanów, którzy kochają nowe Paramore, w nowym wydaniu, bardziej nowoczesnym i bardziej elektronicznym.

Dokładnie to samo mogę powiedzieć o Panic! at The Disco, zespole, którego nowego albumu jeszcze nie jesteśmy w stanie przesłuchać, ale skupiając się jedynie na wychodzących singlach mogę spokojnie stwierdzić, że będzie to kolejny krążek po przesłuchaniu którego będę miała ochotę skoczyć z mostu na torowisko w poszukiwaniu dźwięków metalu, który będzie o wiele przyjemniejszy niż dźwięk elektroniki.

Najbardziej boli mnie fakt, że zespoły za wszelką cenę próbują podporządkować się regułom panującym w ówczesnym muzycznym świecie. Przecież do tej pory istniały bandy, wokaliści i muzycy tworzący dla swojej grupy fanów, czyli ludzi, którzy UWIELBIAJĄ ICH MUZYKĘ ZA TO JAKA JEST, oraz istniała grupa artystów ograniczająca się do tworzenia muzyki stricte pod ludzi, którzy nie posiadają swojego gustu muzycznego i żadnego rozeznania w tym kierunku. I nie myślę, że artyści, którzy poddali się komercji są gorsi, po prostu uważam za niepotrzebny fakt, iż teraz każdy ma parcie na szkło i pieniądze, które jest w stanie zebrać za opublikowanie singla w radiu.

Kończąc chcę tylko napisać to jedno zdanie, które aż nie chce przejść mi przez palce: muzyka zaczyna schodzić na psy. Dziękuję.

bobik

środa, 14 sierpnia 2013

American Psycho





Piszę o tym filmie tylko z jednego powodu: Nie wiem co o nim napisać. I nurtuje mnie to. Dlatego podejmuję tę próbę. Dziwną próbę opisania dziwnego filmu.

Choćbym nie wiem jak chciała zająć się wyłącznie fabułą, nie mogę tego zrobić. Wyjątkowo czuję się przymuszona do opisania gry aktorskiej. W roli głównej oglądamy Christiana Bale, którego wszyscy chyba kojarzą z filmu Batman (a którego to filmu, notabene, jakoś szczególnie nie lubię). American Psycho całkowicie zmienił moje postrzeganie tego aktora i zaczęłam bardziej szanować jego grę i umiejętności. Jak to orzekła moja przyjaciółka, z którą oglądałam film, dobrali idealnego aktora do takiej roli. Kamienna twarz mogłaby być jego drugim „ja”. 

Film nie jest najnowszy (2000 rok), ale mimo to myślę, że jego przesłanie (jak już je odnaleźć w całości) jest raczej multiczasowe. Z opisu wynika, że jest to Thriller. Chyba powinien zaistnieć jakiś dodatek do tego, ponieważ nie jest to thriller jak wszystkie inne. 

Zaczynamy od poznania głównego bohatera i osób, wśród których się obraca. Właściwie jest to nic innego jak środowisko pełne snobów i pozerów. Bohater to maska, jednak nie w jakimś do głębi przenośnym i psychologicznym znaczeniu. Przybiera swoją maskę z jednego powodu: ponieważ w tym środowisku, w takim życiu, tylko ona ma znaczenie. Nikogo nie obchodzi wnętrze. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi co ktoś mówi – wręcz przeciwnie, nie słucha się innych osób w bardzo rażący sposób. Kiedy widzimy bohatera jako zimnokrwistego mordercę (przy czym większość scen mordu jest w pewien sposób czarnym humorem, bardziej mrozi i bawi, niż tylko przeraża) nie jesteśmy tym tak zdziwieni jak faktem, że wszyscy ignorują oznaki jego zmiany a nawet jego informacje o tym, że zabija. Najistotniejsza jest bowiem pozycja. Ten, kto potrafi zarezerwować stolik w najlepszej restauracji jest wielki. Liczy się tylko aby być o krok przed innymi, aby być lepszym i ważniejszym. Wymiana wizytówek i obserwowanie każdego detalu na nich (krój pisma, papier) kojarzy mi się z gombrowiczowską walką na miny. Bezsensowną walką, walką pozorami, a jednak traktowaną najzupełniej poważnie. 

Pisałam o przesłaniu tego filmu, ale nie jestem pewna, czy ja jakieś znalazłam. Może nie jestem na tyle rozumna, by je dostrzec. Póki co zadaję sobie tylko pytanie: czy możemy poznać  samych siebie? I ile warto zrobić dla pozorów?

Nie jestem pewna znaczenia morderstw, ani ich realności. Nie jestem pewna co do końca miała pokazać wielotwarzowość bohatera. 

Właściwie to jestem pewna tylko jednego – muszę wrócić do tego filmu, obejrzeć go raz jeszcze.

Dlatego też nie tworzę żadnej skali i nie wystawiam oceny. To nie jest film do oceny, tylko do rozwagi. Może jak go kiedyś zrozumiem dokładnie, to lepiej go opiszę. Na pewno w tym celu wesprę się powieścią Breta Eastona Ellisa, na podstawie której powstał.

sobota, 10 sierpnia 2013

Czym jest muzyka?

Tylko w muzyce odnajduję coś absolutnie pięknego, nieopisywalnego, niewyrażalnego werbalnie, co porusza najdelikatniejsze i najczulsze struny duszy człowieka.*

   Muzyka. Takie jedno małe słówko, które mówi o czymś naprawdę wielkim. Ma potężny wpływ na życie każdego z nas. I wcale tutaj nie przesadzam. Skąd ta moja pewność? Nawet nie chodzi o to, że wielokrotnie przekonywałam się o tym, jak bardzo odciska piętno i pozostawia ślady na mojej drodze to, czego akurat słuchałam, ale o to, co słyszę, gdy zadaję tak proste pytanie - Czym jest dla ciebie muzyka? Mam nadzieję, że uda mi się to sprawnie oraz logicznie wytłumaczyć Wam w tym poście. 
    Według starej, poczciwej Wikipedii muzyka to sztuka organizacji struktur dźwiękowych w czasie. Jedna z dziedzin sztuk pięknych, która wpływa na psychikę człowieka przez dźwięki. Właśnie tutaj chciałam się zatrzymać - teraz interesuje mnie psychika. Nie ma raczej człowieka na ziemi, który nie wiedziałby, że owa muzyka oddziałuje na nasz nastrój. A to, jaką muzykę w danej chwili wybierzemy, również od niego zależy. Możemy włączyć piosenkę smutną albo ostrą niczym każdy kawałek Nergala (który, nawiasem mówiąc, daje niezłego kopa!), wtedy nasze tętno się obniża i zmienia się częstość oddechu. Przeciwnie jest, jak się pewnie domyślacie, przy słuchaniu czegoś wesołego - osoby badające zaobserwowały wzrost częstości uderzeń serca. (Barlett, 1999 za: Kudlik, Czerniawska, 2011). Nie odkryję też przed Wami Ameryki, kiedy powiem, że jednym z przejawów wpływu muzyki na nasz nastrój jest uaktywnienie układu nerwowego; doznawanie pobudzenia przez człowieka, który danej muzyki słucha. Przedmiot mojego dzisiejszego postu, wpływa nie tylko na nasz nastrój, ale również na produkcję przez mózg neuroprzekaźników - wydzielanie epinefryny, noradrenaliny, serotoniny czy dopaminy. Podobno istnieją również struktury odpowiedzialne za odbiór muzyki i jej znaczenia. A nasza reakcja podczas słuchania muzyki to nic innego, jak efekt współdziałania kilku obszarów, np. ośrodek zainteresowania, emocji, nagrody i motywacji. Koniec nauki, przejdźmy gładko do części bardziej przyjemnej... 

Muzyka to najlepszy język do poruszenia serc ludzi na całym świecie.**

     Ja osobiście uwielbiam muzykę, nie ukrywałam nigdy i nie zamierzam tego robić, że jest dla mnie bardzo ważną częścią życia i nie ma bez niej godziny ani minuty zresztą też. Słucham jej nie tylko dlatego, że przywołuje wspomnienia, pozwala powracać obrazom z przeszłości, które tak wiele przyjemności mi sprawiają. Daje mi możliwość rozmarzenia się na chwilę... pod wpływem pierwszych nut melodii, pierwszych bitów czy wersów tekstu. I to wiąże się z gęsią skórką. Jeszcze tego nie wiecie, ale słucham rapu (ło, co?). Ta muzyka jest nieodłączną częścią mojego życia, mało jakiegoś innego gatunku, ale się tym wcale nie przejmuję, bo to rap dostarcza mi wszystkiego co tylko chcę - również wrażeń estetycznych, tych, które powodują drżenie, gęsią skórkę i tego typu podobne. 

Muzyka to naprawdę mocny narkotyk. Może cię zatruć, podnieść na duchu lub sprawić, że rozchorujesz się, nie wiedząc dlaczego.***

    Powoli pokazuję Wam, drodzy czytelnicy, jakie muzyka ma funkcje - daje nam odskocznię, chwilowy powrót do wspomnień, wrażenia estetyczne, ale też ma swój kulturowy wymiar - przecież do czego tańczymy na dyskotekach, chociażby? Co powoduje, że zachwycamy się musicalami, ariami w operze? Klub bez muzyki nie byłby klubem. Bez muzyki nie można by tam poderwać dziewczyny na swój, jakże genialny taniec albo wyrwać faceta, który jest urzeczony naszymi kobiecymi ruchami.

Dobra rzecz w muzyce to to, że gdy cię trafi, nie czujesz bólu.****

   Muzyka daje nam też inną formę rozrywki, mianowicie - koncerty! Porządna, gigantyczna dawka energii przekazywana przez samego artystę, tego, który potrafi w nas wzbudzić takie emocje! Tłum ludzi pod sceną, podniesione ręce, krzyki, piski i inna euforia. Co jeszcze? Spotykanie ludzie, którzy słuchają tej samej muzyki,  co my. To już jakiś nowy temat do rozmowy, jednak nie tylko to nowe znajomości, również te stare - zaprośmy kogoś na koncert, zabawmy się razem, podtrzymajmy dzięki temu nasze kontakty towarzyskie. Nie ma to jak spędzanie czasu z przyjaciółmi. 

Poprzez muzykę można zmienić system wartości słuchaczy i w końcu wykraść ich rodzicom.*****

   To, jakiej ktoś muzyki słucha, wpływa również niejako na tworzenie się grup, subkultur, gdzie młodzi ludzie mogą się odnaleźć, znaleźć w nich ideologię. W takiej, hm... bandzie mogą poznać nie tylko osoby, które podobnie, jak one są fanami konkretnego gatunku, ale również twórców, którzy tworzą w tzw. podziemiu. Mają bezpośrednią styczność i to ich zbliża jeszcze bardziej do tej sztuki. Czy to nie piękne? Często pomaga to młodym ludziom ukształtować ich światopogląd, wykształcić spojrzenie na świat, na przeróżne sprawy, które nas otaczają. 

    Napisałam na początku o pewnym pytaniu, które również występuje w tytule tego postu - Czym jest dla Ciebie muzyka. Teraz chciałabym przedstawić Wam parę odpowiedzi, moim zdaniem, najpiękniejszych. Na pierwszym miejscu chciałabym wyróżnić pewien tekst rapowego kawałka składu Płomień81 - "Sto pytań, czym jest dla mnie muzyka, ja tym oddycham, to mój sposób życia, muzyka, która jest częścią mego życia, tylko w niej mogę znaleźć mojego towarzysza, moja cisza i mój spokój wewnętrzny, muzyka to mój przyjaciel najlepszy, właśnie dzięki niej świat staje się piękny, to ona uczy mnie jak omijać zakręty (...) jest wstęgą, która oznacza zwycięstwo, pomaga stawić czoła życiowym przekrętom, zaciera przeszłości i rozjaśnia ciemność, muzyka jest dla mnie dobrą przepowiednią, skarbnicą bezcenną, niosącą ukojenie, dającą wypoczynek i ukojenie, lepszym spojrzeniem na codzienne zagrożenie, marzeniem, które znalazło spełnienie (...)"

"Muzyka jest moim... powietrzem... moim życiem... a ponadto moim przyjacielem, ponieważ ona mnie... rozumie i zawsze "wyraża", co czuję... :-)"

"Muzyka? Jest wszystkim, miłością, nienawiścią, zauroczeniem, wstydem, zamyśleniem, smutkiem, radością, itp., itd., po prostu nie stworzyli jeszcze takich słów, by opisać czym jest dla mnie muzyka, więc utożsamię ją z największą naszą wartością: muzyka jest dla mnie życiem!"

"Ucieczką od życia, lepszym, piękniejszym światem. Często inspiracją, czasem narkotykiem, przyjemnym, ale uzależniającym."

"Muzyka to dla mnie tlen, bez niej chyba mnie nie ma, czasem doskonale potrafi wyrazić uczucia, emocje, których czasem nie można pomieścić."

"Muzyka jest dla mnie sensem życia. Bez muzyki nie potrafię funkcjonować."

A dla Ciebie, drogi Czytelniku... Czym jest muzyka?





* - Piotr Łazarkiewicz (źródło: wikiquote.org)
** - Jimmy Page (źródło: wikiquote.org)
*** - Adam Neste (źródło: wikiquote.org)
**** - Bob Marley (źródło: wikiquote.org)
***** - David Crosby (źródło: wikiquote.org)

Koka.

środa, 7 sierpnia 2013

Motyw wampira w "Draculi" Brama Stokera i sadze "Zmierzch" Stephenie Meyer


Od pewnego już czasu ze wszystkich stron atakują nas wampiry. Coraz częściej są bohaterami książek, filmów, a nawet reklam różnych produktów. Gdyby przyjrzeć się temu bliżej, można dostrzec, że wampir towarzyszy człowiekowi od wieków, uosabiając jego najstraszliwsze lęki. Noc zawsze pełna była niebezpieczeństw, a w niespokojnych, obfitych w wojny czasach śmierć czyhała na każdym kroku. Strach przed nią musiał też być o wiele silniejszy niż obecnie.

Dzięki informacjom zdobytym przez fascynatów wampiryzmu możemy spróbować ustalić rodowód wampira. Pierwsze wzmianki o złych duchach i żywych trupach pochodzą jeszcze z czasów Imperium Babilońskiego oraz Imperium Asyryjskiego. Dziś wampir miałby więc ponad trzy tysiące lat! Nie wiemy niestety, jak wyobrażano go sobie w tamtych wiekach.

W czasach późniejszych, w zależności od kultury, skłonności do wampiryzmu przypisywano złośliwym duszom. Pośród nich najczęściej wymieniano osoby zmarłe gwałtowną śmiercią, samobójców, niepogrzebanych, wisielców, zmarłe podczas porodu kobiety, ludzi posiadających za życia dwa serca czy też dwa rzędy zębów oraz dusze skalane i pragnące zemsty.

Cechy współczesnego wampira można odnaleźć przy próbach rekonstrukcji jego opisu zgodnego z tradycją europejską. Wampir jest więc nieumarłym, czyli człowiekiem, który po śmierci, zamiast odejść do wieczności, pozostał zawieszony pomiędzy światami: ziemskim i nadprzyrodzonym. Nocami opuszcza swój grób jako cuchnący żywy trup i pasożytuje na ludziach. Wypicie ich krwi przywraca mu namiastkę ziemskiego żywota.

Usytuowanie między światami nawiązuje zapewne do legend związanych z pochodzeniem wampiryzmu. Obydwie mają swoje źródła w Biblii. Jedna z nich sugeruje, że wampir mógłby być potomkiem Kaina. Nieśmiertelność, odrzucenie przez społeczeństwo oraz wieczna tułaczka miałyby być karą za bratobójstwo i świętokradztwo. Druga z legend nawiązuje natomiast do biblijnej wzmianki o Lilith. Pierwsza kobieta Adama miała istnieć pomiędzy piekłem a niebem oraz być panią powietrza i ciemności. Wkradła się jednak podstępnie do raju. Uwiedziony przez nią Adam został postawiony przez Boga przed wyborem; pozostał wierny swemu Panu. Poniżona demonica, błąkając się po świecie, miała wiecznie cierpieć z miłości.

W Draculi Brama Stokera nie zostało jasno wyjaśnione pochodzenie wampiryzmu u tytułowego bohatera. Jeśli jednak pójdziemy tropem, który podsuwa sam Dracula, opowiadając Jonathanowi Harkerowi o swoich przodkach, dotrzemy do Vlada Tepesa Palownika, pierwowzoru książkowej postaci. Ten sławny hospodar wołoski znany był ze swego okrucieństwa, którego nauczył się najprawdopodobniej w niewoli u Turków. Z jego historii jednak najbardziej interesująca jest na poły legendarna nauka w szkole Hermannstadt. Spośród ledwie kilku uczniów Szatan wybierał jednego na swego pomocnika; być może był nim także Dracula. Druga wersja legendy mówi, że Tepes zawarł pakt z diabłem w imię zemsty za śmierć żony. Jakkolwiek by nie było, wampiryzm stokerowego Draculi musi pochodzić od Diabła.

Na swoją siedzibę hrabia wybrał pogranicze Transylwanii, Mołdawii i Bukowiny. Choć może nawet nie tyle wybrał, co po prostu urodził się w tym najdzikszym i najmniej znanym zakątku Europy i tu pozostał. Jego zamek jest zawieszony nad urwistą przepaścią, bramy ma zawsze zaryglowane, tak jak i drzwi do większości pokoi. W jednej z komnat Harker odnalazł tajemniczy korytarz, z którego wydobywał się nieznośny, trupi odór. Jak się później okazało, prowadził on do krypty z grobowcami, z których najokazalszy opisany był nazwiskiem Draculi. Hrabia sypia w trumnie z ziemią przodków i musi zabierać ją ze sobą w każdą dłuższą podróż.

Przyjrzyjmy się teraz powierzchowności hrabiego, którego Jonathan Harker w swoim dzienniku opisuje kilkakrotnie. Ogólne spostrzeżenia to: wysoki starzec z długą siwą brodą, cały odziany na czarno. Potem jednak możemy przyjrzeć mu się bliżej. Dracula ma więc bladą twarz przypominającą orła, ostro wygięty grzbiet nosa i mocno wykształcone nozdrza. Czoło ma wysokie, okolone gęstymi, acz przerzedzonymi lekko na skroniach włosami. Brwi wyraziste, krzaczaste, niemal zrośnięte nad nosem, a usta, wychylające spod gęstych wąsów, przeważnie zaciśnięte i niezwykle czerwone. Spomiędzy warg wystają białe, anormalnie długie zęby. Uszy ma bezbarwne, ostro zakończone u góry. Demoniczny wygląd dopełniają: błyskające czerwonawo oczy, cuchnący oddech, porośnięte wnętrza dłoni oraz długie, ostre paznokcie przypominające szpony.

W trakcie powieści dowiadujemy się także, że Dracula poprzez stulecia egzystencji zyskiwał wciąż na mocy. Jest więc silniejszy od dwudziestu mężczyzn i przebieglejszy od zwykłego śmiertelnika, posługuje się czarami i alchemią, ma władzę nad żywiołami, a także może rozkazywać martwym i zwierzętom (szczurom, sowom, nietoperzom, molom, lisom i wilkom). Ma również zdolność do przybierania postaci zwierzęcej – pojawia się jako nietoperz oraz wilk. Mieszkające u niego w zamku wampirzyce zmaterializowały się kilkakrotnie z obłoku wirującego pyłku, najprawdopodobniej więc i Dracula posiada taką zdolność. Wydaje się jednak, że woli bardziej tradycyjne sposoby przemieszczania, bowiem zamiast znikać i pojawiać się znienacka, wyłazi z zamku przez okno, pełzając po murze głową w dół. Kolejnymi cechami charakterystycznymi są brak cienia oraz brak odbicia w lustrze. Wampirzyce zarzucają mu także brak jakichkolwiek uczuć. Podlega też pewnym ograniczeniom: nigdzie nie może wstąpić po raz pierwszy bez zaproszenia któregoś z domowników i jego siły słabną między wschodem a zachodem słońca, dnie musi więc spędzać w swojej trumnie pogrążony w letargicznym śnie.

Krwi od zarania dziejów przypisywano znaczenie magiczne, składano z niej ofiary bogom i za jej pomocą przywoływano dusze przodków. Nic więc dziwnego, że wampir do istnienia potrzebuje właśnie krwi. Dracula pożywia się najchętniej z szyi młodych kobiet, dostarczając im w zamian niemal erotycznych doznań. Dla siebie zyskuje zaś substytut życia – krew oczyszcza obumarłe komórki ciała i na kilka chwil wprowadza cyrkulację tam, gdzie zazwyczaj króluje śmierć. Pożywianie się ludzką krwią ma jeszcze jedną zaletę – przywraca młodość. Opity Dracula ma poczerniałe włosy i wąsy, zaróżowioną skórę policzków, usta bardziej czerwone niż zwykle; nawet jego oczy nie wydają się już tak zapadnięte jak wcześniej.

A co dzieje się z ofiarą pokąsania? Początkowo można zauważyć u niej niewielkie zmiany, jak bladość i cienie pod oczami, jednak wraz ze zwiększającą się liczbą pokąsań i znaczną utratą krwi zaczyna uskarżać się na trudności w oddychaniu, bóle gardła oraz ciężki, letargiczny sen z majakami, których po przebudzeniu nie pamięta. Osoba, która umrze na skutek utraty krwi, sama staje się żywym trupem.

Poszczególne etapy przemiany w wampira czytelnik może zaobserwować u Lucy, która po śmierci z ideału wiktoriańskiej kobiety przeradza się w rozwiązłą, szokującą i agresywną istotę. A przecież jest dopiero na samym dole wampirzej drabiny ewolucji, słaba i bezbronna. Atakuje tylko dzieci, ponieważ najprawdopodobniej nie poradziłaby sobie z dorosłą ofiarą, która mogłaby być uzbrojona w antywampirze środki. Co warto mieć przy sobie? Czosnek, a najlepiej jego kwiaty, pęd dzikiej róży, krzyżyk, hostie świętą, olchowe kołki i broń palną z, niezawodnymi niezależnie od rodzaju potwora, poświęconymi kulami.

Łowca z powieści Stokera, profesor Abraham van Helsing, uważa, że najlepszym zabójcą wampira będzie osoba posiadająca motyw, na przykład ukochany ofiary, ponieważ pragnienie zemsty pomaga mu zapanować nad przerażeniem aż do czasu zakończenia egzekucji. Niewątpliwie trzeba mieć stalowe nerwy, aby wbić osinowy kołek w serce wampira, a następnie odciąć mu głowę i w martwe usta wsadzić główkę czosnku. Podczas tej operacji istota wije się w konwulsjach, zgrzyta zębami, próbuje gryźć, a na dodatek z rany w piersi bryzga krew. Nagrodą dla zabójcy są jedynie ukojenie i radość widoczne na twarzy potwora przed ostatecznym rozpadem. Młode wampiry po powtórnej śmierci pozostają w stanie sprzed zakażenia, natomiast te, których życie trwało dziesiątki lat czy nawet całe stulecia, rozkładają się w zawrotnym tempie i kruszą na proch.

Skoro udało się skompletować wszystkie elementy egzystencji Draculi i jego pobratymców w powieści Brama Stokera, nadszedł czas, by przyjrzeć się, jak bardzo ewoluowała postać wampira od początków XX wieku. Wydaje mi się, że najbardziej zaskakujące są wampiry w sadze Zmierzchu, dlatego też zajmę się analizą właśnie tego przypadku.

Już na początku pierwszego tomu Zmierzchu Stephenie Meyer zdumiewa czytelnika, wprowadzając wampiryczny motyw poprzez legendę plemienia Quileutów. Krwiopijcy, czy też Zimni Ludzie, od pokoleń powracają na teren plemienia i zawsze jest to ta sama rodzina. Już sam fakt użycia takiego sformułowania powinien dziwić, a co dopiero informacja, że wampiry te nie polują tak jak ich pobratymcy, nie stanowią zagrożenia, ponieważ odżywiają się krwią zwierząt i dlatego też mógł zostać zawarty pakt pokojowy.

Chcąc mieszkać wśród ludzi, wampiry muszą starać się niczym nie wyróżniać i zmieniać miejsce pobytu zanim ktokolwiek zauważy, że się nie starzeją. Należą do nich ekskluzywne rezydencje, wyspy, podmiejskie posiadłości i suto zaopatrzone konta bankowe. Żyją więc w luksusie, otoczeni pięknymi przedmiotami.

Wampiry z powieści Meyer, Cullenowie, są właścicielami ponad stuletniego budynku, stojącego na niewielkiej polanie pośród lasu i gąszczu paproci. Dom, zbudowany na planie prostokąta, ma dwa piętra i ściany w kolorze złamanej bieli. Wnętrze jest równie zaskakujące, wita bowiem gości ogromną, jasną przestrzenią, a wychodząca na południe ściana jest stworzona ze szkła. Wszystko skąpane jest w różnych odcieniach bieli, od desek podłogowych, poprzez ściany i grube kilimy, aż do belkowanego sufitu. Piętro urządzone jest w podobnym stylu – wystarczy choćby przyjrzeć się pokojowi Edwarda. Jedną ze ścian także ma przeszkloną, drugą zasłoniętą półkami z płytami CD. W rogu stoi ekskluzywna wieża stereo. Zamiast łóżka jest obita skórą kanapa, podłogę zaściela gruby złocisty dywan, a na ścianach, by wygłuszyć pomieszczenie, udrapowano niewiele ciemniejszą tkaninę.

Nie są to jedyni przedstawiciele swojego gatunku w powieści. Na południu Ameryki nieprzerwanie od wieków toczy się wojna. Wampiry wychodzą ze swoich kryjówek tylko nocami, dnie spędzając na planowaniu następnych posunięć, bądź starając się przewidzieć kolejny ruch przeciwnika. Hołdują tradycyjnym sposobom polowania, prowadzą koczowniczy tryb życia i starają się trzymać z dala od ludzi, skupiając całą swoją energię na klanowych waśniach.

Bohaterka powieści pierwszy raz styka się z wampirami w szkolnej stołówce. Obserwuje, jak siedzą w kącie z dala od reszty uczniów, nie rozmawiają i nie jedzą, a przed każdym stoi taca nietkniętego posiłku. Zauważa, że mimo iż każde z nich jest inne, są do siebie podobni, a co najważniejsze wręcz nieludzko piękni. Charakteryzuje ich pokrótce: Emmet to brunet z loczkami, umięśniony jak zawodowy ciężarowiec; Jasper, wyższy i szczuplejszy, także napakowany, ma włosy w kolorze miodu; Edward zaś nie prezentuje się już tak okazale i wydaje się najmłodszy z całej trójki, ma rozczochraną, kasztanową czuprynę. Towarzyszą im dwie dziewczyny. Rosalie ma figurę modelki, a lekko falujące blond włosy sięgają jej aż do połowy pleców. Natomiast Alice jest zdecydowanie najniższa z całej piątki, chuda i słodka, o krótkiej, czarnej, nastroszonej fryzurce. Wszyscy są chorobliwie bladzi, mają niemal jednakowe złociste oczy, które ciemnieją wraz z palącym coraz bardziej pragnieniem krwi, a pod nimi głębokie cienie. Wydają się nieskazitelni. Dopiero po bliższym poznaniu główna bohaterka, Bella Swan, uzupełnia opis wampirów o mięśnie twarde jak skała oraz gładką, twardą i nienaturalnie chłodną skórę, która skrzy się w słońcu, jakby jej powierzchnię pokrywały miliony mikroskopijnych brylancików – to dlatego Cullenowie pojawiają się w szkole tylko w pochmurne dni.

Ludzie zarażeni wampiryzmem po śmierci pozostają tacy, jak byli za życia. Co prawda ich rysy pięknieją, są jednak nadal rozpoznawalni dla rodziny, muszą więc zmienić otoczenie. Mimo że podążają za modą, po latach wciąż mówią z intonacją ze swojej epoki, używają nieraz staromodnych słów czy zwrotów. Żyjąc w pokoju, utrzymują bardzo silne więzy, niemal rodzinne. Zapewne bierze się to także stąd, że wampirzyce nie mogą mieć potomstwa – ich ciała pozostają niezmienne, więc nie przechodzą cyklu menstruacyjnego. Są monogamistami i nigdy nie wybaczają straty partnera. Wychodzi tu także ich inna cecha, a mianowicie mściwość. Odczuwają jak zwykli ludzie: kochają, nienawidzą, a nawet wpadają w depresję. W obronie rodziny i przyjaciół nawet pokojowo nastawione osobniki warczą dziko, wyszczerzają złowrogo ostre jak brzytwa zęby, z których w razie potrzeby tryska paraliżujący jad, a w ostateczności atakują.

Wampiry zazwyczaj są niezwykle opanowane, jednak silne emocje potrafią wyrządzić spore i nieodwracalne szkody w ich psychice. Młodych nie da się kontrolować. Wybuchowe i dzikie bardzo często zwracają się przeciwko sobie i swoim twórcom. Dopóki w ich żyłach krąży ludzka krew, zazwyczaj przez pierwszy rok, są niesamowicie silni fizycznie – potrafią nawet zmiażdżyć starszego osobnika, jednak pozostają w niewoli własnych instynktów. Najgroźniejsze są dziecięce wampirki. Mimo że urocze i rozkoszne, nie sposób ich czegokolwiek nauczyć, ponieważ pozostają na takim etapie rozwoju, jaki zdążyły osiągnąć przed przemianą. Gdy coś nie idzie po ich myśli, potrafią wymordować pół wioski, a gdy są głodne, po prostu atakują. Ich tworzenie jest surowo zakazane.

W Zmierzchu prawo egzekwuje bardzo stara i potężna rodzina z Włoch, Volturi. Nazywani są bardzo często rodziną królewską, a to dlatego że szybko i bezlitośnie karzą wszystkich, którzy łamią zasady. Ich przywódca, Aro, rysy ma regularne, acz nie nieziemsko piękne. Jego skóra przypomina z daleka wewnętrzną błonę cebuli lub skrzydełko owada, ale jest tak samo twarda i zimna, jak u pozostałych wampirów. Jedynie nie jest tak gładka i zamiast granit, nasuwa na myśl łupek. Aro, jak wszystkie wampiry żywiące się ludźmi, ma szkarłatne oczy. Na jego wiek wskazuje tylko ich dziwne zamglenie.

Królewska rodzina jest także czymś na kształt kolekcji – należą do niej wampiry szczególnie uzdolnione. Aro, gdy kogoś dotknie, ma wgląd we wszystkie jego myśli z całego życia, Marek wyczuwa charakter i natężenie związków międzyludzkich, Chelsea wpływa na więzi uczuciowe – może je wzmacniać lub osłabiać, Alec wyłącza zmysły ofiary, pozostawiając ją całkowicie bezsilną, a Jane zadaje ból na odległość. Na całe szczęście nie wszyscy uzdolnieni wchodzą w skład Volturi. W pokojowo nastawionych rodzinach pojawiają się takie umiejętności jak czytanie w myślach, przewidywanie przyszłości, manipulowanie emocjami, rażenie prądem, wpływanie na żywioły czy wyczuwanie darów, które posiadają inni.

Nowe wampiry najczęściej tworzy się z samotności. Carlise ma zasadę, że zamienić może tylko i wyłącznie osobę umierającą, co w jego mniemaniu jest formą ratunku przed śmiercią ostateczną. Wstrzykuje jad w jak największą liczbę miejsc i pozostawia sparaliżowaną ofiarę w bezpiecznym miejscu aż do końca przemiany, która zazwyczaj trwa kilka dni. Trucizna rozprzestrzenia się w ciele, zmieniając je, tak długo, jak bije serce. Gdy przestaje ono bić, przemiana jest zakończona. Przez cały ten czas towarzyszy jej nieznośny ból fizyczny i psychiczny, a ofiara nie marzy o niczym innym niż śmierć.

Co prawda wampirzyce nie mogą mieć dzieci, ale wampiry mogą współżyć z ludzkimi kobietami i zapładniać je, co ma miejsce tylko i wyłącznie wtedy, gdy stosunek nie zakończy się krwawym mordem. Ciąża przebiega wtedy wyjątkowo szybko. Pierwsze oznaki są widoczne już po kilku dniach. Brzuch rośnie w zastraszającym tempie, a istota rozwijająca się w łonie matki, żywi się jej siłami witalnymi, stopniowo ją zabijając. Ciało odrzuca wszelkie formy pokarmu oprócz krwi, którą w ostateczności usiłowano karmić Bellę. Nie można przeprowadzić aborcji, ponieważ błona otaczająca dziecko jest zbyt gruba. Jedyny możliwy sposób porodu, to wygryzienie dziury w brzuchu matki od środka – tak właśnie maleństwo przychodzi na świat, zabijając rodzicielkę. Nowonarodzone dziecko bardzo szybko przechodzi wszystkie etapy rozwoju, w wieku piętnastu lat osiągając pełną dojrzałość i na wieki pozostając niezmiennym, jako półwampir, półczłowiek. Jedynie osobniki męskie są jadowite.

Na pokonanie wampira jest tylko jeden sposób. Należy rozczłonkować jego ciało, a następnie, zanim zacznie na powrót się zrastać, spalić. Powstaje wtedy duszący, fioletowy dym. Niestety człowiek nie nadaje się do takiego przedsięwzięcia. Aby uśmiercić krwiopijcę, potrzebne są nadludzka siła i sprawność. Dlatego też eliminacji dokonują same wampiry, bądź ich odwieczni wrogowie, wilkołaki.

Powyższe zestawienie ukazuje, jak bardzo zmieniło się wyobrażenie wampira na przestrzeni ledwie jednego stulecia. Na początku XX wieku zaczynaliśmy od istoty mieszkającej „na krańcu świata”, w miejscu zupełnie dzikim i zapomnianym, z wyglądu przypominającej drapieżnika i całej odzianej na czarno. Przypisywano jej magiczne zdolności, a także panowanie nad istotami nocy, które w ludowej symbolice posiadały nadprzyrodzone umiejętności i związane były ze złem. Wampir ożywał jedynie nocą, dnie przesypiając w trumnie z uświęconą ziemią przodków. Polował na ludzi, zwłaszcza młode kobiety, które bardzo często kończyły jako jego kochanki i wampirzyce. Z potworem można było jednak walczyć: czosnkiem, relikwiami świętymi, a najskuteczniej osinowym kołkiem. Nowy wiek przyniósł natomiast kolosalne zmiany, nie tylko w rozwoju technicznym, ale i wierzeniach. Wampiry zaopatrzono w nieskazitelną urodę, olbrzymie majątki i, co najważniejsze, uczucia. To dzięki poszanowaniu ludzkich praw i litości mogły zmienić swoją dietę z ludzkiej na zwierzęcą, a nowe osobniki nie powstają już z pożądania, lecz z samotności, pragnienia ratowania życia i chęci kochania. Wampiry nie podlegają ograniczeniom cyklu lunarnego, są aktywne całą dobę i mogą w pełni korzystać z uroków życia. Nie można walczyć z wampirem starymi sposobami, a jedynie pozostaje liczyć człowiekowi na to, że rasa sama będzie przestrzegać pewnych zasad i eliminować groźne jednostki.

Z niesamowitego potwora stworzyliśmy istotę godną miłości, strażnika ludzi i niejednokrotnie cel, do którego dążymy. Pragnienie nieśmiertelności i miłości na wieki jest bardzo silnie zakorzenione we współczesnej społeczności.

Domi_P

sobota, 3 sierpnia 2013

„Nasze Matki, Nasi Ojcowie”


…czy też „nazi matki, nazi ojcowie”, jak chcą niektórzy internauci, to jeden z niewielu seriali, który wzniecił taką burzę dyskusji (i wszelkiego rodzaju pogawędek, które też niestety współcześnie niektórzy nazywają dyskusjami).

Co to właściwie jest?

Spytała mnie mniej zainteresowana tematem koleżanka, która dojść nie mogła do tego, co ten serial w sobie zawiera. Rzeczywiście, jak się okazało po chwili – nie widziała ani kawałka. Mimo to bardzo zagorzale starała się o nim rozmawiać. Zapewne nie jest jedyną osobą, która z góry oceniła tę produkcję, nawet jej nie obejrzawszy. 

Pełna gotowości do poświęceń zobaczyłam wszystkie trzy części (po półtorej godziny) tego, nazywanego „obrzydliwym”, „kłamliwym”, bądź „prawdziwym” i „szczerym, dobrym”, serialu.
Właściwie jest to opowieść o wojnie i przyjaźni. Z założenia, tak mi się wydaje, widz miał skupiać się na związkach młodych ludzi i tragedii wojny. Gdyby odrzucić całą wiedzę związaną z II wojną światową byłaby to po prostu wzruszająca historia.

O co ten cały krzyk?

Nasuwa się pytanie, gdy wracamy do wiadomości związanych z produkcją.
Motyw „polski” pojawia się w serialu dosyć późno. Zbiegły z transportu Żyd (Niemiec) trafia do polskiej partyzantki razem z Żydówką (Polką).

Można powiedzieć, że w Polsce był antysemityzm. Można nawet pewnie powiedzieć, że byli polscy partyzanci, którzy niewiele mieli wspólnego z dobrymi manierami.
Krzyk jednak o co innego. Mianowicie o to, że w serialu pokazani są TYLKO TACY POLACY. Oglądamy wyłącznie antysemitów – zbieg woli się przyznać, że jest Niemcem, niż że jest Żydem. Kiedy prawda wychodzi na jaw zostaje (w akcie łaski) wypuszczony gdzieś w lesie („A mógł zabić!”). Dodatkowo polscy wojskowi to typowe gbury, którym tylko bigos w głowie. Prowadzona przez nich akcja jest słaba. Właściwie wszystko wygląda tak, jakby na chybił-trafił biegali po lesie. Na dodatek biegają po nim z biało-czerwonymi opaskami z napisem AK…

Dziwne jest to, że Polacy nie potrafią znieść prawdy o sobie, a prawda jest taka, że w Polsce był antysemityzm – parafrazując słowa obrońców serialu.  Osobiście myślę, że nie chodzi o sam fakt pokazania antysemityzmu, tylko o jego wyłączność. Polacy zatrzymują wagony  z bronią, a w środku są również transportowani Żydzi. Co robią? Biorą broń i zostawiają Żydów w wagonach. Dopiero wspomniany wcześniej Niemiec ich uwalnia.

„To hańba, że TVP wyemitowała coś takiego…”

To często powtarzane stanowisko, z którym akurat się nie zgodzę. Rozumiem, że w grę wchodzą pieniądze podatników, rozumiem, że są osoby, które podnoszą wrzask o to, że to oznacza poparcie TVP dla tej produkcji. A mimo to napiszę: Dobrze, że TVP to wyemitowała. Wiem, że w dobie Internetów „każdy” może to znaleźć i obejrzeć, więc „nie było takiej potrzeby”. Jednak wiem też, że moi rodzice by sobie tego nie znaleźli i nie obejrzeli. Moja babcia też nie. Ani żona brata mojego ojca. Do czego zmierzam? Jest mnóstwo osób, dorosłych, które nie obejrzałyby tego w Internecie. Mieli taką możliwość przez emisję w TVP.

Teraz ludzie to obejrzeli w polskiej telewizji i myślą, że ten serial jest pełnym obrazem prawdy historycznej…


… Z taką opinią przeciwko emisji się spotkałam. Odrzucam ją z powodów czysto emocjonalnych – żywię bardzo głęboką nadzieję, że ludzie mimo wszystko potrafią krytycznie podejść do tego, co im się serwuje. Nie, nie wszyscy, rzecz jasna. Jednak wysuwając taki argument, jak powyżej, musielibyśmy z góry założyć, że Polacy to naród idiotów.  Ja tak nie zakładam. Za to zakładam, że warto coś poznać, zanim się to skrytykuje – po prostu, żeby wiedzieć o czym się mówi.

I co tak właściwie z tego wynika…?

Z krzyków? Właściwie nic. Z dyskusji  trochę więcej. Dla wielu osób to kolejna lekcja historii, kolejna lekcja poszukiwania, kolejna lekcja krytycyzmu.

Z serialu? Oprócz smutnej opowieści – niewiele. O tym, tak szaleńczo obrabianym, motywie „polskim” już napisałam. Natomiast co do Niemców, to muszę powiedzieć, że się zawiodłam. Poważnie. Myślałam, że ten serial będzie miał ważny plus – będzie stanowił jakieś rozliczenie Niemców z własną historią. Jednak dla mnie to wszystko wyglądało nie jak rozliczenie, a jak usprawiedliwianie się.

I szkoda mi tylko, że scenariusz potoczył się tak, a nie inaczej, i że żydowski bohater uciekł z transportu a nie dostał się do obozu zagłady, bo to chciałabym zobaczyć w filmie w niemieckim wykonaniu.

_Nina_