ZAPRASZAMY SERDECZNIE DO POBRANIA SKROMNEJ GAZETKI NASZEGO AUTORSTWA.

DO POBRANIA TUTAJ.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nina. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 września 2013

Publiczna kategoryzacja poglądów i wszędobylska wszechwiedza



- Co ty czytasz? Toć wyrzuć to kato-prawicowe gówno!
- Matko, ale lewactwo, po co to kupujesz?


            Zawsze mnie ciekawiło, czy tylko ja słyszę takie słowa w miejscach przeróżnych. Daleko przecież szukać nie muszę, by znaleźć osoby, który chętnie je wypowiedzą lub już wypowiedziały w moją stronę. Nie, nie piszcie mi, że „takich mam znajomych dziwnych”. Znajomy mniej lub bardziej osobnik może i często zwraca na to uwagę. Wielu z was też pewnie ma w swoim otoczeniu tego typu osoby. Osoby, które interesują się bardzo i jeszcze bardziej muszą, po prostu MUSZĄ, skomentować. I nie, nie liczmy na to, że będzie to konstruktywny komentarz. Ten brzmiałby: „Wiesz, nie zgadzam się z tym, może byś też przeczytała artykuł w XXX, to poznałabyś i mój punkt widzenia?” a nie „Ty tych lewaków/katoli/żydo-komuchów czytasz?! 


- Dzień dobry. – wchodzę do kiosku z gazetami i witam się przymilnie.
- Dzień dobry. – odpowiada mi ekspedientka. Znużona patrzy w stronę stojącego przy niej mężczyzny. Prawdopodobnie ma nadzieję, że to on mnie obsłuży. Jednak nic z tego.


            Tak właściwie nie chodzi mi o prasę samą w sobie. Ale pewnie każdy się tego domyślił. Wszystko jest u nas bardzo kategoryzowane. Jakbyśmy nie mogli po prostu próbować zrozumieć. Jakbyśmy nie mogli rozmawiać. To nasz podobno odróżnia i wywyższa – zdolność do głębszej myśli, rozmowy. Ostatnimi czasy coraz częściej mam wrażenie, że wcale tak nie jest, że wiele osób tego nie potrafi albo nie chce tego robić.


            - Po proszę „Wyborczą”… - rozglądam się uważnie po pismach ułożonych na długich, połączonych stolikach. – I „W Sieci”, „Angorę”… no i może „Do Rzeczy” albo „Uważam Rze”?
            - Pani żartuje? – ekspedientka obrzuciła mnie wzrokiem oburzonego eksperta i zaprzestała chwilowo wykonywania swoich czynności. Ostatecznie jednak postanowiła sprzedać mi wszystko, co chciałam. 


            Jak się okazało pisma dało się na sobie położyć. A nawet obok siebie. I w ogóle w różnej kolejności. Żadna tajemnicza siła nie odpychała ich od siebie. Żadna tajemnicza siła nie odpycha mnie – ateistki od mojego świetnego kumpla – katolika w dosyć skrajnej formie (jeśli rozumiecie, co mam na myśli). Moja przyjaciółka ma kompletnie odmienne ode mnie poglądy polityczne. Co więc jest nie tak?
Czekam na tramwaj i przyglądam się licealistom, którzy na przystanku organizują swojemu koledze najazd młodzieży wszechpolskiej, spotykam w tramwaju znajomych, którzy przekrzykują mnie i wirują wokół, jakbym zalała paszkwilami przywódców ich kongresu „niekoniecznie na prawo”, wysiadam, idę uczyć się, pracować a na korytarzach jestem zalewana instrukcjami, jakbym była w siedzibie głównej redakcji „Najwyższego Czasu”. I nikt nie kłopocze się o to, by zapytać mnie co myślę o TYM. Co myślę o jakiejś jednej konkretnej sprawie. Powoli zanikają pytania o cokolwiek. Bo już jest kategoria, bo twój zapalony kolega i rozentuzjazmowana koleżanka nie muszą pytać – oni już wiedzą co powiesz. Zdążyli określić twoje WSZYSTKIE poglądy, słyszeli jak powiedziałeś jakieś jedno zdanie, widzieli jaką gazetę oglądałeś w kiosku. UWAŻAJ! Znają twoje dane osobowe! Jesteś pewien, że nie postanowili wyświadczyć ci przysługi i wypełnić za ciebie deklaracji na członka ugrupowania?


            - Kryśka, co tak się patrzysz? Weź daj pani spokój, toć to tylko papierki są, kartki jakieś. – uaktywnił się wreszcie mężczyzna z kiosku i obdarzył mnie niepełnym, ale przemiłym uśmiechem.


Nigdy nikomu tak nie przyklasnęłam w myślach, jak panu w kiosku. Jest on naprawdę godzien podziwu i należy go, moim zdaniem, naśladować. Papier papierem. Gazeta gazetą. A pogląd poglądem. Na COŚ a nie w pakiecie na WSZYSTKO. 

Siedzi mi w głowie ten krótki tekst, który napisałam. I czytając, przeglądając wpadam na słowa pana Andrzeja Saramowicza, który dużo wcześniej i dużo lepiej napisał o tym samym, a które bardzo mi się podobają:


Chcę percypować świat zgodnie z własnym rozumem, sumieniem i wrażliwością, a nie wedle regulaminu tej czy innej sfory. Nie dam sobie wcisnąć na grzbiet ani zgrzebnej koszulki pseudoprawych ani połyskliwego T-shirtu pseudoświatłych. I to rozwiązanie podsuwam też państwu. Bo najgorszy jest moher, który nosi się wewnątrz głowy.*


*http://www.wprost.pl/ar/415918/Moher-wewnatrz-glowy/

środa, 14 sierpnia 2013

American Psycho





Piszę o tym filmie tylko z jednego powodu: Nie wiem co o nim napisać. I nurtuje mnie to. Dlatego podejmuję tę próbę. Dziwną próbę opisania dziwnego filmu.

Choćbym nie wiem jak chciała zająć się wyłącznie fabułą, nie mogę tego zrobić. Wyjątkowo czuję się przymuszona do opisania gry aktorskiej. W roli głównej oglądamy Christiana Bale, którego wszyscy chyba kojarzą z filmu Batman (a którego to filmu, notabene, jakoś szczególnie nie lubię). American Psycho całkowicie zmienił moje postrzeganie tego aktora i zaczęłam bardziej szanować jego grę i umiejętności. Jak to orzekła moja przyjaciółka, z którą oglądałam film, dobrali idealnego aktora do takiej roli. Kamienna twarz mogłaby być jego drugim „ja”. 

Film nie jest najnowszy (2000 rok), ale mimo to myślę, że jego przesłanie (jak już je odnaleźć w całości) jest raczej multiczasowe. Z opisu wynika, że jest to Thriller. Chyba powinien zaistnieć jakiś dodatek do tego, ponieważ nie jest to thriller jak wszystkie inne. 

Zaczynamy od poznania głównego bohatera i osób, wśród których się obraca. Właściwie jest to nic innego jak środowisko pełne snobów i pozerów. Bohater to maska, jednak nie w jakimś do głębi przenośnym i psychologicznym znaczeniu. Przybiera swoją maskę z jednego powodu: ponieważ w tym środowisku, w takim życiu, tylko ona ma znaczenie. Nikogo nie obchodzi wnętrze. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi co ktoś mówi – wręcz przeciwnie, nie słucha się innych osób w bardzo rażący sposób. Kiedy widzimy bohatera jako zimnokrwistego mordercę (przy czym większość scen mordu jest w pewien sposób czarnym humorem, bardziej mrozi i bawi, niż tylko przeraża) nie jesteśmy tym tak zdziwieni jak faktem, że wszyscy ignorują oznaki jego zmiany a nawet jego informacje o tym, że zabija. Najistotniejsza jest bowiem pozycja. Ten, kto potrafi zarezerwować stolik w najlepszej restauracji jest wielki. Liczy się tylko aby być o krok przed innymi, aby być lepszym i ważniejszym. Wymiana wizytówek i obserwowanie każdego detalu na nich (krój pisma, papier) kojarzy mi się z gombrowiczowską walką na miny. Bezsensowną walką, walką pozorami, a jednak traktowaną najzupełniej poważnie. 

Pisałam o przesłaniu tego filmu, ale nie jestem pewna, czy ja jakieś znalazłam. Może nie jestem na tyle rozumna, by je dostrzec. Póki co zadaję sobie tylko pytanie: czy możemy poznać  samych siebie? I ile warto zrobić dla pozorów?

Nie jestem pewna znaczenia morderstw, ani ich realności. Nie jestem pewna co do końca miała pokazać wielotwarzowość bohatera. 

Właściwie to jestem pewna tylko jednego – muszę wrócić do tego filmu, obejrzeć go raz jeszcze.

Dlatego też nie tworzę żadnej skali i nie wystawiam oceny. To nie jest film do oceny, tylko do rozwagi. Może jak go kiedyś zrozumiem dokładnie, to lepiej go opiszę. Na pewno w tym celu wesprę się powieścią Breta Eastona Ellisa, na podstawie której powstał.

sobota, 3 sierpnia 2013

„Nasze Matki, Nasi Ojcowie”


…czy też „nazi matki, nazi ojcowie”, jak chcą niektórzy internauci, to jeden z niewielu seriali, który wzniecił taką burzę dyskusji (i wszelkiego rodzaju pogawędek, które też niestety współcześnie niektórzy nazywają dyskusjami).

Co to właściwie jest?

Spytała mnie mniej zainteresowana tematem koleżanka, która dojść nie mogła do tego, co ten serial w sobie zawiera. Rzeczywiście, jak się okazało po chwili – nie widziała ani kawałka. Mimo to bardzo zagorzale starała się o nim rozmawiać. Zapewne nie jest jedyną osobą, która z góry oceniła tę produkcję, nawet jej nie obejrzawszy. 

Pełna gotowości do poświęceń zobaczyłam wszystkie trzy części (po półtorej godziny) tego, nazywanego „obrzydliwym”, „kłamliwym”, bądź „prawdziwym” i „szczerym, dobrym”, serialu.
Właściwie jest to opowieść o wojnie i przyjaźni. Z założenia, tak mi się wydaje, widz miał skupiać się na związkach młodych ludzi i tragedii wojny. Gdyby odrzucić całą wiedzę związaną z II wojną światową byłaby to po prostu wzruszająca historia.

O co ten cały krzyk?

Nasuwa się pytanie, gdy wracamy do wiadomości związanych z produkcją.
Motyw „polski” pojawia się w serialu dosyć późno. Zbiegły z transportu Żyd (Niemiec) trafia do polskiej partyzantki razem z Żydówką (Polką).

Można powiedzieć, że w Polsce był antysemityzm. Można nawet pewnie powiedzieć, że byli polscy partyzanci, którzy niewiele mieli wspólnego z dobrymi manierami.
Krzyk jednak o co innego. Mianowicie o to, że w serialu pokazani są TYLKO TACY POLACY. Oglądamy wyłącznie antysemitów – zbieg woli się przyznać, że jest Niemcem, niż że jest Żydem. Kiedy prawda wychodzi na jaw zostaje (w akcie łaski) wypuszczony gdzieś w lesie („A mógł zabić!”). Dodatkowo polscy wojskowi to typowe gbury, którym tylko bigos w głowie. Prowadzona przez nich akcja jest słaba. Właściwie wszystko wygląda tak, jakby na chybił-trafił biegali po lesie. Na dodatek biegają po nim z biało-czerwonymi opaskami z napisem AK…

Dziwne jest to, że Polacy nie potrafią znieść prawdy o sobie, a prawda jest taka, że w Polsce był antysemityzm – parafrazując słowa obrońców serialu.  Osobiście myślę, że nie chodzi o sam fakt pokazania antysemityzmu, tylko o jego wyłączność. Polacy zatrzymują wagony  z bronią, a w środku są również transportowani Żydzi. Co robią? Biorą broń i zostawiają Żydów w wagonach. Dopiero wspomniany wcześniej Niemiec ich uwalnia.

„To hańba, że TVP wyemitowała coś takiego…”

To często powtarzane stanowisko, z którym akurat się nie zgodzę. Rozumiem, że w grę wchodzą pieniądze podatników, rozumiem, że są osoby, które podnoszą wrzask o to, że to oznacza poparcie TVP dla tej produkcji. A mimo to napiszę: Dobrze, że TVP to wyemitowała. Wiem, że w dobie Internetów „każdy” może to znaleźć i obejrzeć, więc „nie było takiej potrzeby”. Jednak wiem też, że moi rodzice by sobie tego nie znaleźli i nie obejrzeli. Moja babcia też nie. Ani żona brata mojego ojca. Do czego zmierzam? Jest mnóstwo osób, dorosłych, które nie obejrzałyby tego w Internecie. Mieli taką możliwość przez emisję w TVP.

Teraz ludzie to obejrzeli w polskiej telewizji i myślą, że ten serial jest pełnym obrazem prawdy historycznej…


… Z taką opinią przeciwko emisji się spotkałam. Odrzucam ją z powodów czysto emocjonalnych – żywię bardzo głęboką nadzieję, że ludzie mimo wszystko potrafią krytycznie podejść do tego, co im się serwuje. Nie, nie wszyscy, rzecz jasna. Jednak wysuwając taki argument, jak powyżej, musielibyśmy z góry założyć, że Polacy to naród idiotów.  Ja tak nie zakładam. Za to zakładam, że warto coś poznać, zanim się to skrytykuje – po prostu, żeby wiedzieć o czym się mówi.

I co tak właściwie z tego wynika…?

Z krzyków? Właściwie nic. Z dyskusji  trochę więcej. Dla wielu osób to kolejna lekcja historii, kolejna lekcja poszukiwania, kolejna lekcja krytycyzmu.

Z serialu? Oprócz smutnej opowieści – niewiele. O tym, tak szaleńczo obrabianym, motywie „polskim” już napisałam. Natomiast co do Niemców, to muszę powiedzieć, że się zawiodłam. Poważnie. Myślałam, że ten serial będzie miał ważny plus – będzie stanowił jakieś rozliczenie Niemców z własną historią. Jednak dla mnie to wszystko wyglądało nie jak rozliczenie, a jak usprawiedliwianie się.

I szkoda mi tylko, że scenariusz potoczył się tak, a nie inaczej, i że żydowski bohater uciekł z transportu a nie dostał się do obozu zagłady, bo to chciałabym zobaczyć w filmie w niemieckim wykonaniu.

_Nina_