ZAPRASZAMY SERDECZNIE DO POBRANIA SKROMNEJ GAZETKI NASZEGO AUTORSTWA.

DO POBRANIA TUTAJ.

środa, 14 sierpnia 2013

American Psycho





Piszę o tym filmie tylko z jednego powodu: Nie wiem co o nim napisać. I nurtuje mnie to. Dlatego podejmuję tę próbę. Dziwną próbę opisania dziwnego filmu.

Choćbym nie wiem jak chciała zająć się wyłącznie fabułą, nie mogę tego zrobić. Wyjątkowo czuję się przymuszona do opisania gry aktorskiej. W roli głównej oglądamy Christiana Bale, którego wszyscy chyba kojarzą z filmu Batman (a którego to filmu, notabene, jakoś szczególnie nie lubię). American Psycho całkowicie zmienił moje postrzeganie tego aktora i zaczęłam bardziej szanować jego grę i umiejętności. Jak to orzekła moja przyjaciółka, z którą oglądałam film, dobrali idealnego aktora do takiej roli. Kamienna twarz mogłaby być jego drugim „ja”. 

Film nie jest najnowszy (2000 rok), ale mimo to myślę, że jego przesłanie (jak już je odnaleźć w całości) jest raczej multiczasowe. Z opisu wynika, że jest to Thriller. Chyba powinien zaistnieć jakiś dodatek do tego, ponieważ nie jest to thriller jak wszystkie inne. 

Zaczynamy od poznania głównego bohatera i osób, wśród których się obraca. Właściwie jest to nic innego jak środowisko pełne snobów i pozerów. Bohater to maska, jednak nie w jakimś do głębi przenośnym i psychologicznym znaczeniu. Przybiera swoją maskę z jednego powodu: ponieważ w tym środowisku, w takim życiu, tylko ona ma znaczenie. Nikogo nie obchodzi wnętrze. Nikogo tak naprawdę nie obchodzi co ktoś mówi – wręcz przeciwnie, nie słucha się innych osób w bardzo rażący sposób. Kiedy widzimy bohatera jako zimnokrwistego mordercę (przy czym większość scen mordu jest w pewien sposób czarnym humorem, bardziej mrozi i bawi, niż tylko przeraża) nie jesteśmy tym tak zdziwieni jak faktem, że wszyscy ignorują oznaki jego zmiany a nawet jego informacje o tym, że zabija. Najistotniejsza jest bowiem pozycja. Ten, kto potrafi zarezerwować stolik w najlepszej restauracji jest wielki. Liczy się tylko aby być o krok przed innymi, aby być lepszym i ważniejszym. Wymiana wizytówek i obserwowanie każdego detalu na nich (krój pisma, papier) kojarzy mi się z gombrowiczowską walką na miny. Bezsensowną walką, walką pozorami, a jednak traktowaną najzupełniej poważnie. 

Pisałam o przesłaniu tego filmu, ale nie jestem pewna, czy ja jakieś znalazłam. Może nie jestem na tyle rozumna, by je dostrzec. Póki co zadaję sobie tylko pytanie: czy możemy poznać  samych siebie? I ile warto zrobić dla pozorów?

Nie jestem pewna znaczenia morderstw, ani ich realności. Nie jestem pewna co do końca miała pokazać wielotwarzowość bohatera. 

Właściwie to jestem pewna tylko jednego – muszę wrócić do tego filmu, obejrzeć go raz jeszcze.

Dlatego też nie tworzę żadnej skali i nie wystawiam oceny. To nie jest film do oceny, tylko do rozwagi. Może jak go kiedyś zrozumiem dokładnie, to lepiej go opiszę. Na pewno w tym celu wesprę się powieścią Breta Eastona Ellisa, na podstawie której powstał.

1 komentarz:

  1. oprócz filmu warto przeczytać książkę, na podstawie której powstał:)

    OdpowiedzUsuń